Jak powinien ustosunkować się ukraiński intelektualista do postsowieckiej rzeczywistości? Jak mają żyć obok siebie Rosjanie, Ukraińcy i reszta ludzi radzieckich, gdy zaczyna brakować ZSRR? To podstawowe pytanie niesie główny bohater, poeta Otton von F. Niesie je w swojej przepastnej torbie, niesie je w swojej głowie, a nade wszystko w swoim żołądku, uparcie próbując zalać je kolejnymi warstwami różnych trunków. Co najdziwniejsze - niesie je poprzez Moskwę - stolicę, symbol zjednoczenia, różnorodności, ale i ucisku, miasto skupiające, jak w soczewce, obłęd polityczno-społeczny, jakim było imperium komunistyczne. Było, bo podczas spaceru Ottona von F. widzimy jak pękają szwy misternie założone na tym niespójnym organizmie przez terror Dzierżyńskiego i Stalina, a spod nich wyziera oczywisty dla wszystkich absurd.
Już punkt startu podróży, jakim jest akademik moskiewskiego uniwersytetu, ujawnia nam, czym jest słowo groza, wcale nie z powodu przekory umieszczone w podtytule powieści. Akademik skupia przyszłe kadry inteligenckie upadającego państwa, których degeneracja jest oczywista i przewidywalna. Ba, nawet już widoczna! Wszak czeczeńscy studenci gwałcący i terroryzujący, wiecznie pijani twórcy literatury, pochodzący z syberyjskich, autochtońskich plemion, są symptomem tego, co czeka innych - tych, którzy bronią się przez rozkładem przy pomocy resztek własnej tradycji kulturalnej, której tamtym po prostu brak. Szydercza uwaga o niemożności połączenia w jednym państwie Estońców i Azjatów została świetnie zobrazowana przez ten początkowy fresk ze studenckiego życia.
Nie spodziewajmy się jednak tylko smutnych roztrząsań nad losem przyszłym i przeszłym osieroconych ludzi radzieckich. Bynajmniej, powieść grozy jest, jak każda siląca się na wzbudzenie przerażenia - zwyczajnie zabawna. Siłą Andruchowycza jest świadome wykorzystywanie owego mechanizmu. W tej powieści rzeczywistość - ta prawdziwa - jest jak zły sen, który powoduje spazmy śmiechu. Śmiechu strasznego i gorzkiego, pełnego okrucieństwa wobec ludzi, narodów, wszechobecnego prymitywizmu, ale i wobec samego siebie. Im dłużej Otto von F. chodzi po mieście, im więcej warstw alkoholu zalega jego żołądek, tym bardziej ucieka nam realny ogląd Moskwy, tym częściej powracają demony przeszłości. Weźmy choćby dygresję o współpracy z bezpieką i teraźniejszości z bachanaliczną ucztą neoimperialną na czele. Groteskowe maski uczestników, przywołujące pamięć twórców imperium obserwowane przez pijanego, ukraińskiego poetę usiłującego znaleźć drogę ucieczki przed nimi mogą być odczytane symbolicznie, tym bardziej, że udaje się
mu to dzięki łapówce danej konduktorowi, umożliwiającej powrót do domu wagonem trzeciej klasy. Andruchowycz nie ma złudzeń co do przeszłości, a zważywszy na to, że powieść powstała krótko po uzyskaniu przez jego ojczyznę niepodległości, niezwykle trafny był jego brak wiary w przyszłość.
Ta znakomita powieść, której autor, oprócz rozprawiania się z sobą samym, z własną, nieostrą tożsamością, z charakterystycznym dla twórców z Europy Wschodniej nieufnym podejściem do realności, czerpie sporo wątków z tradycji literatury, twórczo je przystosowując do własnej materii. Motyw jednodniowej wędrówki po mieście przywodzi natychmiast na myśl * Ulissesa* Joyce'a , Moskwa Andruchowycza jest bardzo podobna do Moskwy Bułhakowa z * Mistrza i Małgorzaty. Niedwuznacznie też autor odwołuje się do dwóch polskich twórców, a mianowicie do Konwickiego i Brunona Schulza
. *Misternie tkana narracja skutecznie przesłania pewne niedociągnięcia kompozycyjne, wisielczy humor przytłacza przejmującą rozpacz i strach dręczące głównego bohatera. Doprawdy, trudno się oderwać od tej powieści i szkoda, że tak mało ukraińskiej literatury jest przekładanej na język polski.