Zacznę od tego, że to doskonała pozycja na święta. Bo jest w niej i o cudach, i o tych wszystkich świątecznych uczuciach i emocjach, jakie się w nas w tym szczególnym momencie budzą (lub przynajmniej powinny się budzić). O zrozumieniu, współczuciu, miłości, chęci pomocy innym, dobroci oraz sile wiary. Dla mnie Richard Paul Evans to specjalista od tego rodzaju powieści, którą można nazwać magiczną. Potrafi bowiem stworzyć lekturę bez reszty zajmującą, która ujmuje prostotą i pięknem zawartej w niej treści. Jeden z bohaterów powieści, Natan Hurst, cierpiący na syndrom Tourette'a niezwykle ceniony i skuteczny pracownik działu ochrony sieci sklepów muzycznych, jest człowiekiem wielkodusznym, lecz przekonanym o tym, że nie zasługuje na nic dobrego w życiu z powodu tragicznych wydarzeń z dzieciństwa, które odcisnęły na nim niezatarte piętno. O tym, że jest inaczej ,uda mu się przekonać po przypadkowym spotkaniu na lotnisku odciętym od świata za sprawą śnieżnej zamieci. Wtedy to jego życie zmieni się
nieodwracalnie, a Addison i dwójka jej dzieci staną się mu tak bliscy, jak jeszcze nikt dotąd i uda im się dotrzeć do niego, jak nikomu przedtem. Mimo atmosfery niezwykłości nie czuć w książce żadnego fałszu – opisywane przez autora zdarzenia odbiera się na poziomie jak najbardziej rzeczywistym, a talent Evansa sprawia, że nie tylko łatwo wyobrazić sobie powieściową fabułę, ale też ją poczuć. Bez problemu można zanurzyć się w akcję tej wyjątkowej pozycji, ciesząc się każdą jej stroną. To prawdziwie magiczna i krzepiąca historia, tak potrzebna w świecie, w którym czasem trudno dostrzec jakiekolwiek dobro, o ludziach, którzy wciąż są w stanie pomóc bezinteresownie drugiemu człowiekowi. I o tym, że większością naszych czynów powinna kierować miłość. A także, są może przede wszystkim o tym, że w każdym z nas, choćby najsłabszym, tkwi moc, o jaką by siebie nigdy nie podejrzewał.