Po przeczytaniu drugiej części powieściowej trylogii Paoliniego mam nieco mieszane uczucia. Eragon, choć pisany przez piętnastolatka bez wcześniejszych doświadczeń literackich, miał w sobie znacznie więcej dynamizmu. W Najstarszym dojrzalszy już autor zdecydował się poprowadzić akcję kilkoma równoległymi wątkami, spośród których ten przedstawiający losy mieszkańców Carvahall mógłby zostać bez szkody dla całości skrócony przynajmniej o 1/3, zaś ten dotyczący Nasuady i jej poddanych – w zależności od jego znaczenia dla planowanych w trzecim tomie wydarzeń – albo cokolwiek rozbudowany, albo również zredukowany do minimum. Bez zarzutu pozostaje natomiast wątek główny, w którego konstrukcji na pochwałę zasługuje niemal wszystko: i konsekwentne wyjaśnianie wyłaniających się w toku akcji niedopowiedzeń i tajemnic, i obdarzenie głównych bohaterów wyrazistymi (niekoniecznie tylko pozytywnymi) cechami charakteru, i umiarkowana porcja subtelnego humoru – widocznego np. podczas zapoznawania się Eragona z
codziennym życiem elfiego społeczeństwa czy we wzajemnych docinkach, jakie serwują sobie z Saphirą przy okazji nieudanych zalotów – stanowiącego niejaką odskocznię od mrocznej i przerażającej rzeczywistości, z jaką przychodzi się mierzyć najmłodszemu Jeźdźcowi i jego sojusznikom.
Dodatkowy punkt należy się Paoliniemu za kreatywną wyobraźnię, dzięki której plemiona i rasy wspólne dla całych zasobów literatury fantasy nabierają cech indywidualnych, nie będąc w ten sposób kopiami elfów Tolkiena, krasnoludów Salvatore’a czy smoków McCaffrey – zaś obok nich pojawiają się nowe stwory, stanowiące wyróżniki świata przedstawionego. Tyleż pomysłowe, co przerażające, jest wyjaśnienie pewnej tajemnicy, nad którą czytelnik zastanawiał się od pierwszego tomu sagi, mianowicie kwestii pochodzenia Eragona i związanego z nim proroctwa czarownicy Angeli; nie ujawnię go tutaj, by nie zakłócić wrażeń tym, którzy dopiero zamierzają zasiąść do lektury, ale zaręczam, że niełatwo samemu na to wpaść... Bez rozwiązania pozostaje natomiast wątek miłosny; nie mamy pojęcia, czy uczucie Eragona do Aryi przezwycięży bariery biologiczne i kulturowe między rasami, a jeśli nawet tak, czy stanie się to z pożytkiem dla obojga? Jeśli zaś nie, czy każde z nich znajdzie partnera wśród swego ludu, czy może oboje
poświęcą życie prywatne dla dobra większej sprawy, jaką jest konieczność uwolnienia poddanych Imperium spod tyranii Galbatorixa? No i oczywiście, czy uda się odrodzić smoczą rasę i sprawić, by służyła stojącym po stronie dobra? Pytania te postawione są w sposób wystarczająco sugestywny, by nawet dostrzegłszy pewne mankamenty Najstarszego, czytelnik miał chęć i wolę czekać na ukazanie się trzeciej części trylogii. Czyż nie w tym tkwi siła cykli powieściowych?