„Rosjanie z pomocą kosmitów chcą dokonać inwazji i zniszczyć nasz świat. Obcy mają wylądować w barze mlecznym na Nowym Świecie.” – takie wyjaśnienie bohater albumu „Sąd ostateczny” serwuje szefowi cinkciarzy, który zadał mu nieostrożne pytanie dlaczego robi to, co robi. Pomysł takiej akcji wydaje się mocno naciągany i niezbyt poważny, ale twórcy cyklu „Yorgi” nadają mu iście Dickowski wymiar. Dzięki ich talentowi to, co brzmi zgoła absurdalnie, nabiera intrygującego kształtu i fabularnych rumieńców, owocując wyjątkowym na polskim rynku połączeniem wielowymiarowej science fiction z realiami schyłkowego PRL-u.
Czwarty tom „Yorgiego” bezpośrednio kontynuuje wątki tomu trzeciego. Warto o tym wspomnieć na wstępie, bo w cyklu komiksowym autorstwa Dariusza Rzontkowskiego (scenariusz) i Jerzego Ozgi (rysunki) nic nie jest oczywiste. Ot choćby i to, co działo się pomiędzy kolejnymi odsłonami akcji. Na zakończenie tomu trzeciego bohatera – porucznika MO Jana Cieślika – zostawiliśmy przywiązanego do krzesła przy tykającej bombie zegarowej. A już na trzeciej planszy tomu czwartego pojawia się on znowu wolny, zaś sytuacja zostaje skwitowana przez scenarzystę lakonicznym „wydostawszy się z opresji...”. Prowokacyjne kpienie sobie ze związków przyczynowo-skutkowych jest jednak wyjątkiem w misternie skonstruowanej fabule.
Oto rok 1980 w rzeczywistości alternatywnej niewiele różniącej się od naszej. W ramach powstrzymywania inwazji Neosovietów Cieślik stara się utrudnić Gierkowi zdobycie funduszy na zakup amerykańskiego oprogramowania, które ma być pomocne w otwarciu tunelu czasoprzestrzennego. Wiedząc, że Gierek planuje znacjonalizowanie zawartości wszystkich kont dewizowych obywateli PRL-u, bohater dochodzi do porozumienia z szefem warszawskich cinkciarzy, umożliwiając mu zrobienie interesu życia. Aby pokryć powstały z powodu nieudanej akcji niedobór środków, Gierek organizuje serię zuchwałych kradzieży dzieł sztuki i kosztowności w całej Europie.
Cieślik ponownie kontaktuje się ze Stanisławem Lemem, który wyjaśnia mu paradoks pradziadka. Potem bohater odnajduje w paszczy wypchanego niedźwiedzia książkę „Kongres” autorstwa Lema i Philipa K. Dicka. Jak się potem dowiaduje od nowo poznanych Gwen i Adama Keslura, książka zawiera szkodliwy kod, którym miał zostać zainfekowany superkomputer Neosovietów. Podczas próby dostarczenia książki spiskowcom dziesięć lat wcześniej zginęła żona Cieślika Hannah. Natomiast umysł wspomagającego ją agenta z przyszłości Yorgiego uległ dezintegracji. Teraz Cieślika, Yorgiego i ich sprzymierzeńców czeka kolejne starcie z demoniczną sowiecką agentką Niną Grażdienko i komunistycznymi rządcami PRL-u.
Będąc fabularną kontynuacją poprzedniej części cyklu, album „Sąd ostateczny” może się pochwalić podobnymi atutami i smaczkami. Główną postacią nadal jest porucznik Cieślik, który z poszukiwacza prawdy o losie żony przekształca się w konspiratora broniącego świata przed neosoviecką inwazją. Wspólnymi mianownikiem pozostaje jego walka z amoralnym systemem opartym na fałszu i zakłamaniu oraz przenikanie kolejnych zasłon iluzji w dążeniu do poznania prawdy. Pojawiają się również bohaterowie znani z dwóch pierwszych tomów cyklu, którzy zapewne odegrają ważną rolę w kolejnej jego odsłonie („JJ Ozzi znowu nadaje”), albowiem drzwi do niej zostały uchylone w finale „Sądu ostatecznego”.
Wykreowana przez Rzontkowskiego i Ozgę historia łączy dynamiczną sensacyjno-fantastyczną akcję z prowadzoną z przymrużeniem oka grą motywami epoki PRL-u. Absurdy i egzotyczny dziś koloryt tych ostatnich (w tym reprodukcje fikcyjnych „wycinków prasowych”) stanowią główny element humorystyczny albumu. Jej – częściowo historyczne, a częściowo alternatywne – realia doskonale oddają czarno-białe rysunki Ozgi. Miejscami wycyzelowane do najdrobniejszego szczegółu, miejscami lekko, niejako pośpieszne szkicowane, nawiązują do najlepszych tradycji polskiego komiksu realistycznego.
Bezpośrednie i pośrednie nawiązania do postaci oraz twórczości Lema i Dicka ucieszą każdego miłośnika science fiction. Pozwolą mu też wziąć udział w intelektualnej zabawie polegającej na odnajdywaniu w fabule motywów związanych z tymi ikonami gatunku. Pomysłami wykorzystanymi w komiksie można byłoby spokojnie obdzielić kilka innych albumów. Twórcom „Yorgiego” udało się w odpowiednich proporcjach zestawić sprawdzone składniki znane z klasycznych opowieści SF, mocno przyprawić je autorską oryginalnością i przyrządzić z nich przednie danie komiksowe. Ich dzieło doskonale wpasowuje się w słabo zagospodarowaną przez krajowych twórców opowieści obrazkowych niszę tzw. komiksu środka. Pozostaje tylko życzyć autorom i czytelnikom dalszego – równie dobrego albo jeszcze lepszego – ciągu.