Trwa ładowanie...
recenzja
17-06-2011 16:20

Czy już wiesz, gdzie spędzisz wakacje?

Czy już wiesz, gdzie spędzisz wakacje?Źródło: "__wlasne
dlotupi
dlotupi

Rozpoczynałam lekturę tej książki z niechęcią: to już nawet wakacje mają się stać czymś podejrzanym, a wyjazd w dalekie strony, żeby „oderwać się od tego wszystkiego”, ma się okazać dowodem ignorancji wołającej o pomstę do nieba.Ignorancji, która nie usprawiedliwia ciężkiego grzechu białego człowieka wobec ludzi z biednych krajów oraz wobec środowiska. Jaki to grzech, a raczej wiele grzechów? Pewnie chodzi o seksturystykę, zaśmiecanie plaż i zbyt częste latanie samolotami, myślałam znudzona już na wstępie. Ale pod koniec lektury cieszyłam się, że wakacje zawsze spędzałam w Polsce, nad jeziorem, morzem lub w górach, w nieznanych miłośnikom zagranicznych wycieczek typu all inclusive miejscowościach o takich nazwach jak Płotki, Gim czy Klewki. I chociaż te ostatnie źle się kojarzą, to ja mogę zapewnić, że w żadnych z tych miejsc nie śmieciłam i nie wyzyskiwałam ludności tubylczej. Więcej grzechów nie pamiętam – może przypomnę sobie, gdy przeczytam (o ile takowy istnieje lub się ukaże) jakiś polski
odpowiednik książki Jennie Dielemans Witajcie w raju. Może wtedy okaże się, że swojski pobyt na Mazurach także jest wyrazem skrajnej głupoty i nieodpowiedzialności wobec ludzi i przyrody.

Ucieszyłam się też, że nie jestem Szwedką, bo to właśnie swoich krajanów, a także Niemców, Anglików i Amerykanów chłoszcze w swych reportażach Dielemans. Oni i parę innych nacji stanowią dwa i pół procent światowej ludności latającej samolotami na zagraniczne wakacje. Tylko dwa i pół procent, choć wydawałoby się, że latają wszyscy i wszędzie. Czy taki wycinek ludzkości może powodować aż takie szkody, by poświęcać im zbiór demaskujących reportaży? I czy branża turystyczna zasługuje na potępienie, skoro daje pracę ludziom, a wielu krajach jest znaczącą gałęzią gospodarki?

Głównym wnioskiem, jaki płynie z tych reportaży, jest to, że chociaż podróżujemy do tak odległych krajów jak Tajlandia, w rzeczywistości pozostajemy w miejscu – nie tylko mentalnie. W miejscu – w Szwecji, w Niemczech, w Anglii, a pewnie i w Polsce – pozostają też nasze pieniądze. Dielemans ukazuje, jak bardzo ograniczone jest nasze postrzeganie egzotycznych krajów, jak bardzo są one przekształcane przez firmy turystyczne na wzór tego, jak wyobrażamy sobie raj (biała plaża, palmy, uśmiechnięci tubylcy) i jak wielka jest nasza niewiedza na temat tego, jak dany kraj, jego kultura i codzienność wyglądają w rzeczywistości. Tak naprawdę nie ma znaczenia, czy jesteśmy na Majorce, czy na Dominikanie, wszędzie są te same kopie „raju” i identyczne pamiątki, a w hotelowym kiosku czekają gazety z ojczyzny.Zamiast czegokolwiek się dowiedzieć o prawdziwym Wietnamie, patrzymy nań przez popkulturowe obrazy z filmów o wojnie wietnamskiej i konsumujemy „autentyczną” kulturę tradycyjną w tworzonych specjalnie na użytek
turystów wioskach, gdzie żyjący w prymitywnych warunkach „autentyczni” mieszkańcy są fotografowani jak zwierzęta w zoo. Wydaje nam się, że doświadczyliśmy czegoś wzruszającego, dotknęliśmy innego świata, ale tak naprawdę zostaliśmy nakarmieni plastikiem, którego sami sobie zażyczyliśmy i nie wiemy nic. Jak wielka jest nasza niewiedza, świadczy zdziwienie, jakie wywołała trwająca od początku tego roku arabska wiosna ludów. Czy ktokolwiek z nas, polskich turystów zakochanych w Hurghadzie, miał świadomość tego, co tak naprawdę dzieje się w Tunezji czy Egipcie?

No tak. Trochę wstyd. Ale jest jedna dobra strona – przecież dzięki naszej podróży wsparliśmy biedny kraj, prawda? Nieprawda. Dielemans opisuje zjawisko leakage, oznaczające wyciek pieniędzy do kraju, z którego przyjechali turyści. Winne są pakiety all inclusive – firma turystyczna załatwia przelot, hotel, turyści jedzą i piją wyłącznie w hotelu, a pieniądze krążą w zamkniętym, stworzonym przez daną firmę obiegu. Dla lokalnych usługodawców, nie związanych z wielkimi firmami, nie zostaje nic. Nic oprócz śmieci i wyniszczonej natury.

dlotupi

Turystyczne reportaże Dielemanns z Tajlandii, Dominikany, Meksyku przypominają jeszcze jedną dotkliwą prawdę: na początku dwudziestego pierwszego wieku nadal istnieją szerokie rzesze ludzi harujących za grosze, na czarno, wyzyskiwanych i zastraszanych, żyjących w warunkach uwłaczających temu, co my rozumiemy przez godność. I chociaż chcielibyśmy wierzyć, że nie przykładamy ręki do tej haniebnej sytuacji, to niestety jest inaczej. Nasz dobrobyt i wygoda opierają się najczęściej na biedzie i harówce innych nacji. Części do naszych lansiarskich iPadów i innych cudów techniki produkowane są przez Chińczyków, którzy tyrają w systemie zmianowym, wdychając szkodliwe opary prowadzące między innymi do paraliżu. A rajskie hotele w Tajlandii budowane są przez uciekinierów z Birmy, którzy chcieli uniknąć dyktatury wojskowej, a znaleźli się w szponach dyktatury tajskich szefów grożących im deportacją i odebraniem i tak już niskiej wypłaty.

Czy możemy nie przykładać ręki do wyzysku? Z komputerów i ubrań produkowanych w Chinach trudno zrezygnować, ale może chociaż zastanowimy się, czy nasz „raj”, na który przecież „zasługujemy” po miesiącach ciężkiej harówy i znoszenia brzydkiej pogody, przypadkiem nie kosztuje kogoś innego zbyt wiele. *Mamy czerwiec, więc jeszcze jest czas, by przemyśleć i ewentualnie zmienić plany urlopowe. *

dlotupi
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dlotupi