Pomysł szkatułki „książka w książce” oczywiście nie narodził się Hobart, stolicy australijskiej wyspy-stanu Tasmania, i nie w głowie mieszkającego tam pisarza Richarda Flanagana. Nie on też odkrył przeszłość swego kraju, który był, co wszyscy mam nadzieję wiedzą, początkowo jednym wielkim więzieniem, którego dodatkową izolatką była Ziemia van Diemena. Ale Wyspa Sary? Co to takiego? Podczas lektury byłem święcie przekonany, że miejsce to jest dzieckiem nietuzinkowej wyobraźni autora, że takie nawarstwienie nonsensu nie mogło mieć miejsca w rzeczywistości, że ten groteskowy teatrzyk nieco w stylu Jarry’ego dzieje się w „Polsce, czyli nigdzie”. Tymczasem przygotowując recenzję i przeglądając odpowiednią literaturę natrafiłem na obszerne informacje o tej jednomilowej wysepce, dziś będącej niemal w całości więziennym muzeum. I, o zgrozo, postaci, które spotyka tam tytułowy bohater, były jak najbardziej historyczne, prawdziwe i właściwie sportretowane, choć oczywiście wykrzywione samą narracyjną perspektywą.
Odkrycie, iż dzieje Williama Goulda, dziewiętnastowiecznego więźnia zesłanego do tego dziwnego miejsca, nie są tak odległe od prawdy, jak wydawało mi się podczas lektury wzmogło moje przerażenie i spowodowało, że spojrzałem na powieść zupełnie inaczej.
Pod wykrętnym tytułem Williama Goulda księga ryb kryje się zapis szaleństwa zbiorowego i obłędu indywidualnego przypisanego każdej z postaci, również dramatu ofiary ówczesnego systemu penitencjarnego, ale nade wszystko wydarzenia z Wyspy Sary, bądź co bądź rozgrywające się prawie dwa wieki temu, były czymś, co w wieku dwudziestym powtórzyło się na wielką skalę, i to głównie niestety w Europie Wschodniej. Szalony Komendant, leczący swoje kompleksy za pomocą socjotechnik, surrealistycznej manii wielkości i bezpardonowego okrucieństwa jest takim kieszonkowym Stalinem, którego potestas na szczęście ograniczała się do jednej mili obszaru wyspy-więzienia. Ekscentryczny pseudonaukowiec pan Lempriere, protagonista oświęcimskiego doktora Mengele, którego badania antropologiczne niewiele miały wspólnego z człowieczeństwem. Wreszcie obrzydliwy Jorgensen, uosobienie bezdusznego, okrutnego i egoistycznego biurokraty. Świat więziennego upodlenia Williama Goulda skontrastowany jest ze szlachetnym zajęciem tworzenia
wspaniałego atlasu ryb, w którym zapiski i malarstwo z natury mogłyby świadczyć o pewnym uszlachetnieniu skazańca.
Urok tej powieści leży jednak głównie w narracji. Zdystansowana i ironiczna, tylko taka jest w stanie ukazać nieznośną pompatyczność mikroskali wydarzeń. Flanagan zresztą dość umiejętnie podważa wiarygodność obu swoich narratorów, zarówno współczesnego odkrywcy księgi Sida Hammeta, jak i historycznego Goulda. Ich opowieści wzajemnie biorą się w nawias, choć nie są w stanie sobie zaprzeczyć. W rezultacie czytelnik, ubawiony i przerażony zarazem, napełniony niesamowicie treściwymi i celnymi zdaniami z wielkim pietyzmem cyzelowanymi przez autora, sam zaczyna wątpić w cokolwiek z treści powieści. Wszystko jest tu oszustwem i manipulacją, pustym i nikomu niepotrzebnym Salonem do Gry w Madżonga czy linią kolejową na Wyspie Sary.
Interesujący jest również zapis beznadziejnej walki Goulda o zachowanie choćby pozorów normalności w przytłaczającym go świecie. Szansy na to nie daje ani bunt, ani bezgraniczne posłuszeństwo, ani przyjaźń, ani zdrada, ani seks, ani nawet nadzieja wiązana z niejakim Bradym (też o dziwo postacią historyczną), który to ma wszystkich skazańców uwolnić z okowów niewoli. Okazuje się, że tylko malowanie ryb, które staje się formą rozmowy, i wypisywanie swoich uwag zamaskowanych jako ich ichtiologiczny opis pozwala nieszczęsnemu więźniowi trzymać się normalności, przynajmniej takiej, jaką ją zna i rozumie. A że i to pojęcie normy z czasem staje się nienormalne, o tym wiemy tylko my, z pozycji bezstronnego czytelnika, w miękkim fotelu z filiżanką mocnej kawy. Bo William Buelow Gould, czy jak on tam naprawdę się nazywał, nie dowie się o tym nigdy, ale swoim cierpieniem i utratą wszystkich wartości, jakie może nieść z sobą życie zapewnił nam wyborną i piekielnie mądrą lekturę.