W połowie. Tak powinnam zacząć. Połowa książki jest świetnym opisem nietypowego miejsca, gdzie – przynajmniej potencjalnie – znajdują się żołnierze „po przejściach”. Chodzi o to, że nie mają oni rąk i nóg, bo jeśli człowiek ma jeszcze jakieś kończyny, to jest czajnikiem, a bez nich – stanowi samowar. Samowar, który tak czy inaczej zakończy swój żywot. Bo „samowary” są osobami, które przeżyły, chociaż logika by wskazywała na coś innego – przeżyli pożar w czołgu czy płonący napalm albo po prostu odmrozili ręce i nogi. Inni towarzysze umarli a oni żyją, nie mają kończyn, ale żyją, czują, pociąga ich pielęgniarka w szpitalu. Żyją ze świadomością, że pewnego dnia przyjdzie rozkaz, aby ich wszystkich zabić. To właściwie dla świata nie ma znaczenia, bo dla świata, dla rodziny są i tak umarłymi.
Potem kończy się część samowarowa, a zaczyna czysto filozoficzna powieść. Filozofii człowieka, który sporo przeszedł i nie wstydzi się tego, a własne doświadczenia życiowe przekuwa na mądrość narodu. Choćby była to brutalna prawda o tym, jak się poluje na renifery na Syberii. Weller przypomina, na czym polega takie codzienne szczęście. Doskonale definiuje obecną pseudokarierę, chociaż przecież jemu współcześni się za nią uganiają: „Wytężenie, obłuda, szarpanie nerwów, wicie się przed kierownictwem, znoszenie wymówek, parcie do przodu kosztem innych. Zostać królem reklamy, samochodów czy bossem korporacji budowlanej? Reklama próbuje wpychać niepotrzebne gówno, od samochodów nie ma jak się po ulicach przepchnąć, ludzie spłacają pół życia dług za mieszkanie, chociaż tam tylko nocują… i na to chcemy zużyć swoja egzystencję?”
Bolesne, prawda? A kupowanie wielkich mieszkań na kredyty, a potem kurczowe trzymanie się posady, trwanie przy czymś, czego się nie lubi, tylko po to, aby móc spłacić kredyt? W imię czego? Za mieszkanie, w którym się czasem nocuje, bo tempo życia i konieczność siedzenia w pracy skutecznie nam zabierają czas? *Do tego stopnia, że nawet nie ma się kiedy cieszyć naszym „apartamentem” czy też po prostu pójść z innymi na wódkę w ramach rozrywki. *Więc po cholerę ta gonitwa? Za czym ten pęd? Za lepszym samochodem, większym mieszkaniem? Po co, skoro nawet nie ma kiedy się tymi zdobyczami cieszyć.
Zastanawiałam się, która połowa tej książki była dla mnie bardziej wstrząsająca (albo wytrzaskała mnie po pysku jeśli komuś bardziej odpowiada takie określenie): ta o „samowarach” czy ta wzniosła, filozoficzno-życiowa? Część o tych, którzy wiedzą, że do końca tygodnia już nie będą żyć, bo taki rozkaz już wydano, czy część o tym, co nam skraca życie każdego dnia, co bierzemy za dokonania, sukcesy, mimo że nie mamy nawet siły, aby się tym cieszyć? Weller pisze, że szczęście dla każdego oznacza coś innego. No, właśnie.