"Często chcieli po prostu spełnić marzenie o lepszym życiu". Niezwykłe losy Fałszywych arystokratów
W rozmowie z WP Książki dziennikarz i pisarz Marek Teler, autor książki Fałszywi arystokraci, opowiada, jak na przestrzeni wieków ludzie ubarwiali swoje życiorysy, podszywali się pod członków dynastii panujących i przypisywali sobie arystokratyczne pochodzenie.
W Fałszywych arystokratach opisuje Pan niezwykłe życiorysy ludzi, którzy podawali się za przedstawicieli rodów królewskich i arystokratycznych, choć ich pochodzenie było zupełnie inne. Co sprawiło, że zainteresował się Pan właśnie tym zagadnieniem?
Książka Fałszywi arystokraci to połączenie moich dwóch największych pasji: genealogii dynastii europejskich i przedwojennej kinematografii. Okazuje się bowiem, że wśród przedstawicieli świata filmu również nie brakowało mitomanów przypisujących sobie arystokratyczne pochodzenie. Najbardziej znanym przypadkiem na naszym gruncie jest reżyser Michał Waszyński, bohater nagradzanego filmu dokumentalnego Książę i dybuk. Za fałszywych lub domniemanych arystokratów wychodziły za mąż popularne przedwojenne aktorki, jak choćby polska gwiazda Hollywood Pola Negri, po mężu księżna Mdivani. Postanowiłem więc przyjrzeć się bliżej opowieściom o samozwańcach, oszustach i mitomanach, zweryfikować opowiadane przez nich historie i zbadać, jak sięgnęli po prestiż, którego z racji pochodzenia nie mogli zdobyć uczciwymi metodami. Zapraszam czytelników do podróży w czasie od XV do XX wieku, od Władysława Warneńczyka i Dymitra Samozwańca do gruzińskich "książąt" Mdivanich i Michała Waszyńskiego.
Pańskie książki cechuje duża liczba przypisów i solidna bibliografia, więc domyślam się, że także Fałszywym arystokratom towarzyszył długi research. Z jakich źródeł korzystał Pan w pracy nad książką?
W przypadku postaci z nieco odleglejszej historii, jak mężczyźni podszywający się pod Władysława Warneńczyka czy car Rosji Dymitr Samozwaniec I, opierałem się przede wszystkim na informacjach z opracowań naukowych, a w przypadku Dymitra źródłem były też biografie monarchy. Jeśli miałem taką możliwość, sięgałem do tekstów źródłowych, które tłumaczyły mi – między innymi z łaciny czy francuskiego – zaprzyjaźnione osoby. Jeśli zaś chodzi o postaci z XX wieku, czyli "książąt" Mdivanich, Michała Waszyńskiego czy aktora Stanisława Bielskiego, znanego jako Harry Cort, to bardzo ważnym źródłem informacji była dla mnie prasa, na łamach której pojawiały się artykuły o nich, wywiady z nimi czy recenzje filmów, które ci ludzie tworzyli lub w których grali. W przypadku rzekomego księcia Bielskiego niezwykle cenne okazały się także zachowane w Instytucie Pamięci Narodowej dokumenty, które pozwoliły mi wzbogacić jego życiorys o nieznane wcześniej informacje.
Pańska książka składa się z dziesięciu szkiców biograficznych, choć jak przypuszczam, podobnych historii było na przestrzeni wieków znacznie więcej. Która z opisywanych przez Pana postaci najbardziej Pana zainteresowała?
Najbardziej zafascynowała mnie historia Stanisława Bielskiego, który podawał się za potomka spokrewnionych z Jagiellonami książąt Gedyminowiczów-Bielskich, podczas gdy w rzeczywistości pochodził jedynie z rodziny ziemiańskiej Bielskich herbu Jelita. Pojawił się on pod koniec lat 20. jako nowy amant Harry Cort i z miejsca ogłoszono go jedną z najpiękniejszych twarzy polskiego kina. Kiedy jednak na skutek licznych skandali obyczajowych zaprzepaścił swoją karierę filmową, znalazł zupełnie nowy pomysł na życie. Nawiązał kontakty z przedstawicielami europejskich domów panujących, wmawiał im, że jest pretendentem do polskiego tronu, i – o dziwo – miał całkiem sporo zwolenników. W czasie II wojny światowej wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie z kolei opowiadał dziennikarzom niestworzone historie o swojej rodzinie, między innymi twierdził, że jego ojciec został zabity przez Hitlera po tym, jak odmówił objęcia funkcji premiera marionetkowego polskiego rządu. W rzeczywistości jego ojciec, Jan Edward Bielski, zmarł w 1968 roku i do końca życia wstydził się za syna i jego wybryki. Pragnących dowiedzieć się więcej o tej barwnej postaci odsyłam do książki, bo są też w tej historii ciekawe wątki homoerotyczne, matrymonialne i kryminalne.
Nie tylko przedstawia Pan życiorysy swoich bohaterów, ale też stara się zrozumieć, co nimi kierowało w tworzeniu nowej, wymyślonej tożsamości. Jakie zatem były motywy działania tych osób?
Często chodziło po prostu o to, by za wszelką cenę spełnić marzenie o lepszym życiu, byciu "kimś więcej". Tak najprawdopodobniej było w przypadku Franciszki Czenstkowskiej, chłopki z Kaszub, która przez ponad sześćdziesiąt lat utrzymywała, że jest cudownie ocaloną wielką księżną Anastazją Romanową, jak również wspomnianego Stanisława Bielskiego, któremu rzekome książęce pochodzenie miało umożliwić wejście na europejskie salony. Jeśli chodzi o kolejnych Dymitrów Samozwańców, to motywem ich działania było pragnienie zdobycia władzy, czyli objęcia rosyjskiego tronu. Zupełnie odmiennym przypadkiem był natomiast reżyser Michał Waszyński. Naprawdę nazywał się Mosze Waks, pochodził z żydowskiej rodziny i był synem kowala i handlarki drobiem. Nie znamy dokładnie losów jego najbliższych, ale zapewne w większości zginęli w czasie II wojny światowej, co odcisnęło piętno na całym życiu reżysera. Przebywając po 1945 roku na emigracji we Włoszech, Waszyński zaczął podawać się za przedstawiciela polskiej arystokracji i tytułować księciem, aby uniknąć dramatycznych wspomnień o bliskich, którzy byli ofiarami Holokaustu.
Tytułowi "fałszywi arystokraci" nie zapisaliby się w dziejach, gdyby nie liczne osoby, które im uwierzyły. Dlaczego na ich opowieści nabierali się nawet autentyczni członkowie dynastii i rodów arystokratycznych?
Często wynikało to z uwarunkowań historyczno-politycznych. Zwolennikami Dymitra Samozwańca, który wyprawił się z Polakami na Moskwę, byli ludzie mogący uszczknąć coś dla siebie z jego potencjalnych podbojów, czyli członkowie polskiej szlachty (m.in. jego przyszły teść Jerzy Mniszech), a po objęciu przez niego władzy w Rosji – zmarginalizowane przez poprzedniego cara rody bojarskie. Prawdziwość Dymitra miała dla nich zresztą drugorzędne znaczenie, liczyły się bowiem przede wszystkim korzyści, jakie mogli uzyskać u boku nowego władcy. Podobnie było z księżniczką Tarakanową, która podawała się za nieślubną córkę carycy Elżbiety Piotrowny. Wsparcie od polskiego magnata Karola Stanisława Radziwiłła "Panie Kochanku" otrzymała przede wszystkim dlatego, że połączyła ich nienawiść do carycy Katarzyny II. Po pierwszym rozbiorze Rosjanie skonfiskowali Radziwiłłowi liczne dobra, więc wspierając uzurpatorkę w dążeniu do objęcia tronu, chciał się on zemścić na imperatorowej. Jeśli zaś chodzi o opowieści o cudownym ocaleniu, to siłą napędową dla oszustów była ludzka wiara w happy end. Trudno było polskiej szlachcie uwierzyć, że Władysław Warneńczyk zginął w bitwie, a jego ciała nigdy nie odnaleziono, trudno było też przeciwnikom bolszewików uwierzyć, że car Mikołaj II i jego najbliżsi zostali brutalnie zamordowani. To powodowało, że fałszywi Warneńczykowie czy Romanowowie znajdowali całkiem sporo zwolenników.
Dzisiaj wiemy już, że ci ludzie byli oszustami, chociaż za życia – jak wspomnieliśmy – mieli wielu zwolenników. Jak zatem demaskowano ich kłamstwa?
Zmiana tożsamości nie sprawiała, że magicznie znikały wszystkie osoby znające "fałszywych arystokratów" z ich dawnego życia. Dla przykładu fałszywa księżniczka Anastazja została zdemaskowana przez Doris Wingender, której matka wynajmowała Franciszce Czenstkowskiej mieszkanie w Berlinie, a udającego Władysława Warneńczyka Mikołaja Rychlika rozpoznał wojewoda poznański Łukasz Górka, który służył z nim na dworze królewskim. Nie zawsze jednak oznaczało to, że samozwaniec nagle całkowicie tracił wsparcie. Wspomniana Franciszka Czenstkowska, znana również jako Anna Anderson, do końca życia była wspierana przez przedstawicieli rosyjskiej białej emigracji, w szczególności przez znanego monarchistę Gleba Botkina, i dopiero przeprowadzone w latach 90. badania genetyczne ostatecznie dowiodły, że nie była ona córką cara Mikołaja II. Dużą rolę w demaskowaniu oszustów – zwłaszcza tych żyjących w XX wieku – odgrywała też prasa, która poszukiwała ich znajomych z dawnych lat lub nawiązywała kontakty z cenionymi genealogami.
Czy zawsze udawało się ustalić, kim bohaterowie pańskiej książki byli naprawdę?
W przypadku części bohaterów ich pochodzenie do dziś owiane jest tajemnicą. Księżniczka Tarakanowa uważana była za córkę norymberskiego piekarza lub praskiego karczmarza, a niektórzy twierdzili nawet, że jej ojcem był Francuz lub polski Żyd. Która z tych wersji jest prawdziwa, tego zapewne już nigdy się nie dowiemy. Do dziś nie udało się też ustalić, kim naprawdę był mieszkający na Maderze rycerz Henrique Alemão, uznawany przez niektórych za cudownie ocalonego króla Władysława III Warneńczyka, oraz w jakich okolicznościach pojawił się on na tej portugalskiej wyspie. Teoria o tym, że Warneńczyk przeżył bitwę pod Warną, ma zresztą do dziś zwolenników, a w ostatnich latach "wskrzesił" ją portugalski pisarz Manuel da Silva Rosa, który dodatkowo uznał polskiego monarchę… za ojca Krzysztofa Kolumba.
Można pomyśleć, że dziś znacznie bardziej niż pochodzenie liczą się sytuacja materialna i poziom życia. Czy we współczesnym świecie również pojawiają się fałszywi arystokraci, a jeśli tak, to jak działają?
Oczywiście, że się pojawiają. Kilka miesięcy temu głośna była w brytyjskich mediach sprawa mieszkańca Australii Simona Dorante’a-Daya, który twierdził, że jest nieślubnym synem króla Karola III i królowej małżonki Camilli, a chcąc uzasadnić swoje roszczenia, zażądał nawet od monarchy badań genetycznych. W jego historii pojawiają się zresztą elementy charakterystyczne dla losów innych samozwańców – prawdę o pochodzeniu wyznała mu ponoć na łożu śmierci babcia, miał zostać adoptowany i wywieziony do Australii, by nigdy nie poznać biologicznych rodziców, i tak dalej. W Polsce też żyją osoby bezpodstawnie używające tytułów hrabiowskich lub szczycące się pochodzeniem w prostej linii od monarchów, których rody w linii męskiej wymarły dawno temu. Świadomie nie podaję tu konkretnych nazwisk, gdyż za podważanie ich pochodzenia często grożą one procesami sądowymi. Rozwój internetu i technologii ułatwił im uwiarygodnianie swoich historii – za pomocą mediów społecznościowych budują sieci wpływowych kontaktów, a dzięki programom do obróbki zdjęć tworzą fotomontaże ukazujące ich rzekomych przodków. Z drugiej jednak strony rozwój badań DNA czy łatwiejszy dostęp do źródeł pozwalają bez większego problemu obalać ich teorie i ujawniać kłamstwa. Na szczęście dziś nie stanowią już oni zagrożenia dla państwa, co najwyżej są zmorą dla genealogów i historyków.
WP Książki na: