W „Księdze Normalności” Ginny są wycinki z gazet. Pozornie bezsensowne, chaotyczne, nie niosące przesłania.
„normalnie nawet by mnie nie obchodziło, co ona robi, ale jako druhna uważam
ustatkować się jak normalny facet, ale nie wiedzą o moim współlokatorze
co uważam za normalną ilość alkoholu, ale mój chłopak sądzi, że ja”
Gęsto poprzyklejane po obydwu stronach kartki niepełne zdania, a w każdym z nich jedno słowo...Ginny jest normalna, dopóki są przy niej rodzice. Normalny jest wyznaczony rytm dnia i normalne jest to, że zamknięta jest w domu, gdzie ma wszystko to, co potrzebne do szczęścia, czyli do gotowania – są przyprawy, których nazwy wymienia jednym tchem, są cebule i świeże jaja, są patelnie, są garnki, jest mąka i książki kucharskie, oddzielone od książek kucharskich matki półką i jest internet, który Ginny przetrząsa w poszukiwaniu nowych smaków, inspiracji i miliona przepisów na jedną potrawę – po to, by znaleźć najlepszy. Normalne jest to, że matka robi zakupy. Normalne, że ojciec jako genialny chirurg zarabia pieniądze. Normalne, że siostra wyprowadziła się z domu dawno temu, ma męża i dwie córeczki. I normalne, że Ginny raz w roku idzie do sklepu, żeby kupić jakieś nowe ubranie, bo nie znosi dotyku obcych na swoim ciele. I normalne, że gdy się bardzo zdenerwuje, musi uciec do szafy rodziców, włożyć dłonie w
ich buty i posiedzieć tam przez godzinę.
Nienormalne zdarza się, gdy ojciec odchodzi na emeryturę. Gdy on i matka zamierzają zrealizować plan życia i wyjechać w podróż – matka chce podarować ojcu wycieczkę do każdego amerykańskiego stanu, w którym jeszcze nie był. Zostawiają koperty z odliczonymi pieniędzmi, dwanaście – na każdy tydzień jedną dla dostawcy ze sklepu i jedną dla sprzątaczki i jadą dogonić marzenia. I coś się psuje w grzejniku wozu kempingowego, a rodzice, otruci czadem, nie wracają już nigdy. Nagle okazuje się, że nic nie jest już normalne, nic prócz gotowania.
To nastrojowa książka – dużo w niej śmierci, ale ta śmierć nastraja – przede wszystkim refleksyjnie. Wszystkie śmierci, które się w niej wydarzają, wydarzają się po coś.Sprawiają, że ktoś siada w swojej własnej szafie z butami i coś w sobie zmienia. Zmienia spojrzenie na siostrę, albo wyprawia się do sklepu na koniec ulicy po ziarna słonecznika.
Śmierć rodziców to przede wszystkim pretekst do nazwania choroby Ginny, do uzmysłowienia sobie, że jest to jakaś choroba. I do tego, żeby jedna siostra podała drugiej siostrze rękę. Do tej pory żyjące trochę osobno, mające do siebie pretensje o uwagę rodziców – jedna twierdzi, że matka mniej ją kochała, druga, że ojciec nie zauważał nikogo prócz niej – teraz muszą udźwignąć razem żal i to, co po nich zostało. Muszą nauczyć się być rodzicami dla siebie nawzajem.
To też książka, w której jest piękno całego świata wyrażające się w kształtach owoców, w smaku gorzkiej czekolady, w kolorach, jakimi mienią się oliwki. Ginny odnajduje swój świat w przemianach – w tym, w jaki sposób ogień zmienia strukturę i smak cebuli, w jaki sposób ubijanie jajka sprawia, że zyskuje inną konsystencję, w tym, jak przemienić ananasa w drażniące podniebienie danie, jak operować nożem, żeby nie uszkodzić jego miąższu i jak nie skaleczyć sobie kciuka. Krew zmienia potrawę, psuje ją. Dziewczyna jest królową w kuchni, bo tam wszystko zależy od niej – zawsze jest tak samo – zawsze, gdy podgrzeje zbyt mocno mleko, to wykipi i zawsze, gdy doda do kakao szczyptę papryki, to napój rozgrzeje od środka. Tam jest mistrzem – jest normalna.
Znajduje też sposób, by poradzić sobie z nową sytuacją – dzięki gotowaniu wywołuje duchy.Rozkłada przed sobą kartkę z ręcznie wypisanymi składnikami i sposobem przygotowania i gdy postępuje dokładnie tak, jak prowadzi ją przepis, na kuchennym stołeczku pokazuje się autor receptury. To trochę czary, a trochę wyobraźnia, trochę duchy, a trochę wspomnienia. Może choroba Ginny, a może po prostu jej sposób, żeby chorobę ujarzmić. To trochę magia, a trochę żałoba, którą każdy z nas przeżywa na swój sposób.
To książka o tym, że jedzenie może uratować komuś życie, że ktoś w smaku tradycyjnej toskańskiej zupy z chleba może upatrywać wspomnienia ukochanej babci, że czasem wystarczy zrobić komuś gorącą czekoladę, żeby poprawić mu nastrój, a czasem nie wystarczy peruwiańska potrawka z kurczaka, żeby uratować komuś życie. To książka o tym, że każdy z nas jest trochę normalny,a trochę nie i że wystarczy w każdym znaleźć to, co można w nim kochać, żeby nigdy tego nie zauważać. To książka o tym, że czasem siostra musi stać się rodzicem. Że czasem wystarczy nauczyć kogoś gotować jajka na twardo, żeby dopuścić go do swojego świata. Że nigdy nie ma recepty na dobre życie. Że zawsze w cieście może być jakaś łza, która zniszczy jego smak. I że zawsze do słodkiego ciasta warto dać szczyptę soli, żeby podkreślić smak.