Zawsze zastanawia mnie łatwość, z jaką wydawcy zamieszczają na okładkach swoich publikacji najrozmaitsze superlatywy spływające spod pióra anonimowych copywriterów. Przecież chyba zdają sobie sprawę, że gdyby te teksty odpowiadały prawdzie, tobyśmy mieli na półkach księgarskich samych Proustów, Tołstojów, Hemingwayów etc., czy – w przypadku literatury sensacyjnej – co najmniej same Christie i samych Chandlerów. A przecież tak nie jest i być nie musi, bo prócz książek wybitnych w swojej kategorii są również książki dobre czy nawet tylko nieco ponadprzeciętne. I żeby zachęcić do ich przeczytania, wcale nie trzeba zamieszczać w ich opisach komplementów bez pokrycia w stylu: „wyznacza nowy kierunek w gatunku thrillerów psychologicznych”.
Bo czytelnik, który złapie się na taki haczyk, będzie na próżno dumał, gdzie owego nowego kierunku szukać, a nad następną okładką opatrzoną podobną przynętą już się trochę zastanowi. Może nawet do tego stopnia, że z obawy przed rozczarowaniem zrezygnuje z lektury, przepuszczając tym samym koło nosa powieść całkiem przyzwoitą.
A „Gdzie kończy się cisza” powieścią przyzwoitą jest bez wątpienia, choć ani wybitną, ani zaskakującą, ani szczególnie nowatorską. Ma spójną fabułę, o której za chwilę, ma wyrazistą, rewelacyjnie scharakteryzowaną psychologicznie (co nie znaczy, że nieirytującą) główną bohaterkę, i ma szlif językowy, dzięki któremu czytelnik nie musi się wciąż potykać o koślawe zdania i wątpliwe związki frazeologiczne (w tym miejscu plus również dla tłumacza za płynny, zgrabny przekład!).
Akcja toczy się na przemian na dwóch płaszczyznach czasowych. W tej współczesnej Sue Jackson, czterdziestoparoletnia żona brytyjskiego parlamentarzysty, macocha dorosłego Olivera i matka piętnastoletniej Charlotte, próbuje rozgryźć tajemnicę wypadku, który przydarzył się córce, i co do którego natury – inaczej niż wszyscy wokół – ma pewne wątpliwości. Pogrążona w śpiączce dziewczyna nie może odpowiedzieć na dręczące matkę pytania, a znaleziony w jej pokoju pamiętnik zawiera co prawda wzmianki wspierające podejrzenie Sue, że Charlotte próbowała popełnić samobójstwo, ale w dalszym ciągu nie wyjaśnia, co mogło być tego przyczyną. Sue rozpoczyna śledztwo na własną rękę, czego skutki są początkowo dość żałosne: wszyscy, którzy zdają się coś wiedzieć, ignorują ją albo zachowują się wręcz agresywnie, jej nadwyrężona (przez co, dowiemy się w swoim czasie) psychika z trudem znosi te szykany, a obawa przed potraktowaniem jej jako chorej umysłowo skłania ją do najrozmaitszych kłamstw i wybiegów, przez co staje się
jeszcze mniej wiarygodna… Pomiędzy kolejnymi epizodami rozpaczliwej walki Sue o poznanie prawdy, a później o zapobieżenie temu, czego domyśla się już od pewnego etapu swych dociekań, cofamy się w czasie o niespełna ćwierć wieku, gdy pełna kompleksów dwudziestolatka poznaje odrobinę starszego mężczyznę, który zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Kolejne odsłony jej pamiętnika ujawniają dramatyczną historię tego związku, będącego wręcz modelowym studium patologicznej zazdrości i przemocy domowej. Dość szybko staje się jasne, że tę historię sprzed lat i obecny dramat rodziny Jacksonów coś ze sobą łączy. Gdyby jeszcze ktokolwiek chciał uwierzyć Susan, że tak jest…
Sam wątek sensacyjny poprowadzony jest dość standardowo, bez większych niespodzianek (jedyną taką jest fakt pojawienia się na scenie dwóch mężczyzn o identycznym imieniu i nazwisku, ale z drugiej strony i imię, i nazwisko od lat są w Wielkiej Brytanii w pierwszej dziesiątce rankingów popularności, więc ich połączenie do rzadkości nie należy); mniej więcej od 1/3 objętości tekstu w zasadzie nie ma wątpliwości, „kto” i „dlaczego”, trzeba tylko poczekać na wyjaśnienie „jak” i trochę podrżeć z niepewności, czy Sue doczeka się jakiejś pomocy, nim zło zdąży się dokonać. Ocenie fachowców należy chyba pozostawić kwestię, czy zło w tym kształcie jest możliwe – czy człowiek nieumiejący kontrolować własnej agresji, kipiący impulsywną nienawiścią, jest w stanie tak precyzyjnie, długofalowo zaplanować i zrealizować skomplikowany akt zemsty?
Prawdziwy walor tej powieści tkwi zupełnie gdzie indziej – w owej kronice chorej miłości, sporządzanej przez nieszczęsną ofiarę psychopaty na przestrzeni dwóch lat, pełnych bólu i upokorzenia. Już po paru tygodniach znajomości tej pary zaczynamy dostrzegać pierwsze sygnały ostrzegawcze i zastanawiamy się, jakim cudem inteligentna dziewczyna może je ignorować. A jednak ignoruje, a gdy już nie jest w stanie – bagatelizuje, bo cóż znaczą obraźliwe komentarze i akty agresji wobec tego, że „nikt dotąd nie kochał jej tak namiętnie ani tak desperacko. Nikt nie był o nią tak zazdrosny, nikomu aż tak na niej nie zależało”? Przyjaciele zostają odepchnięci, bo nie podobają się ukochanemu, lecz i to go nie zadowala… Krok po kroku śledzimy rozwój sytuacji, jakbyśmy wczytywali się w akta psychologa sądowego; jest to przerażające, ale i potrzebne – takie przypadki należy znać, żeby chociaż spróbować ostrzec potencjalną ofiarę, nim popadnie w uzależnienie emocjonalne od dręczyciela.
Drugi pożytek płynący z lektury to okazja do przemyśleń w kwestii relacji międzypokoleniowych. Jak ustrzec dziecko przed popełnieniem błędu, którego konsekwencje mogą zniszczyć życie całej rodziny? Wierzyć piętnastolatce bez zastrzeżeń, czy z założenia uznać, że nie mówi rodzicom całej prawdy o swoich przeżyciach i poczynaniach, albo że wręcz ich okłamuje? Przeszukiwać szafę, czytać pamiętnik, sprawdzać treść wysyłanych sms-ów? Co jest ważniejsze – prawo młodego człowieka do autonomii i intymności czy rodzicielski obowiązek chronienia potomstwa do czasu, aż stanie się prawnie samodzielne?...
Trzeci wartościowy detal, może nie dominujący, lecz zauważalny, to wyraziste ukazanie ludzkiej skłonności do szufladkowania i stygmatyzacji; jeśli ktoś raz miał problemy natury psychicznej, tak łatwo przylepić mu etykietkę niezrównoważonego, tak łatwo wszystkie jego obawy i spostrzeżenia przypisać wybrykom chorego umysłu! Aż bolą te sceny, w których zarówno obcy (matka Elli, szkolna sekretarka, policjanci) jak i najbliżsi (Brian) lekceważą podejrzenia Sue, niedwuznacznie dając jej do zrozumienia, że pamiętają, co kiedyś tkwiło – i w domyśle: tkwi nadal – w jej głowie.
Jeśli więc przesuniemy na drugi plan element sensacyjny, koncentrując się na psychologicznej stronie powieści, to i nie doszukawszy się w niej „wyznaczanych nowych kierunków” możemy uznać, że czas poświęcony na lekturę nie został zmarnowany.