Trwa ładowanie...
recenzja
31-05-2012 12:30

„Czego chcesz od tego obrazu?” Niczego więcej, niż widzę!

„Czego chcesz od tego obrazu?” Niczego więcej, niż widzę!Źródło: Inne
d1bw864
d1bw864

Przeciętny zjadacz chleba, nawet jeśli w latach szkolnych załapał się na lekcje przedmiotu o nazwie „wiadomości o sztuce” i liznął co nieco wiedzy z tego zakresu – powiedzmy, z Białostockiego , Estreichera czy nawet dziesięciotomowej „Sztuki świata” – raczej unika bawienia się w interpretację obrazów czy rzeźb. No bo takie „Zwiastowanie” czy „Pokłon trzech króli” – wiadomo, to po prostu ilustracje znanych opowieści ewangelicznych, malowane na przestrzeni wieków setki razy, w najróżniejszych wersjach, zależnie od wiedzy i wyobraźni twórcy.

Podobnie rzecz się ma ze scenami mitologicznymi, jeszcze łatwiej z portretami rodzin królewskich czy też osób zaprzyjaźnionych z artystą. Namalował określonych ludzi w określonym stroju i w określonym otoczeniu – trzeba dociec, kto jest kto, ale czegóż tu się poza tym doszukiwać? Pejzaż, martwa natura – jeszcze prościej, tu już w ogóle nie ma zagadek, kościół to kościół, słoneczniki to słoneczniki. Za to sztuka abstrakcyjna… cóż, za zgadywanie, czy duży czerwony kwadrat na szarym tle przedstawia samotność, globalne ocieplenie czy może dach kiosku z gazetami, niech lepiej się biorą eksperci...

Francuski historyk sztuki w wydanej w ostatnich latach życia publikacji próbuje przekonać czytelnika, że nawet w okazach sztuki ewidentnie figuratywnej można się dopatrzeć czegoś więcej, niż nam się wydaje. Albo czegoś innego, niż dopatrzyli się autorzy wcześniejszych interpretacji. I nie szczędzi sił, by swoim wywodom nadać atrakcyjną formę - a to opowiadania o kimś, kto wpatrując się w obraz, dostrzega coraz to nowe detale o symbolicznej wymowie („O tym właśnie myślał, kiedy niespodziewanie zauważył…”[51]), a to inwokacji skierowanej bezpośrednio do czytelnika („Więc czego ty chcesz od tego obrazu? Co jeszcze możesz o nim powiedzieć?”[131], a to listu do bliskiej kobiety („ …przywołujesz liczne publikowane w Wenecji teksty, które potępiały cudzołóstwo i erotyczne obrazy. (…) Taki list mogłem napisać tylko do Ciebie” [11-20], a to dialogu między dwoma znawcami sztuki („- Ale co to wszystko ma wspólnego z Tycjanem? – Pan tego nie widzi?”[121].

Czy istotnie – a jeżeli tak, to na ile i w jakim kierunku – po przeczytaniu tej książki mamy szanse zmienić swoje spojrzenie na sztukę renesansu i baroku?

d1bw864

Czy patrząc na „Wenus i Marsa zaskoczonych przez Wulkana” Tintoretta po prostu przypomnimy sobie odpowiedni rozdział z * Mitów greckich* Gravesa (w których oczywiście bohaterowie noszą imiona greckie: Afrodyta, Ares, Hefajstos), czy śladem autora wysnujemy „morał – rubaszny i maczystowski (…): wszystkie kobiety to dziwki, które nas mężczyzn zdradzają, wykorzystują nasze oślepienie, igrają z nami i naszym pożądaniem, wodzą nas za nos (a raczej za penisa) i robią z nas albo idiotę, który musi chować się pod stołem, albo zadowolonego rogacza” [17]?

Czy w „Pokłonie Trzech Króli” Bruegla Starszego nadal widzimy tylko pokłon pełen szacunku, oddany wskazanemu przez gwiazdę betlejemską Zbawicielowi, czy też, uwiedzeni interpretacją autora, skłonni jesteśmy uwierzyć, że „nie ma żadnej wątpliwości: stary król wpatruje się w przyrodzenie Jezusa. {Można sobie nawet wyobrazić, że Maryja powstrzymuje rączkę syna, aby nie zasłaniał nią sobie organu (…)}”[62]? A przypominając sobie – bo przy stosownym rozdziale reprodukcji brak – jakikolwiek obraz przedstawiający Magdalenę, zaakceptować wykładnię, iż postać ta przedstawiana jest z pięknymi, bujnymi, złotymi włosami, ponieważ „włosy Magdaleny nawróciły jej włoski [łonowe – przyp.rec.]; zmieniły je w piękne, dobre, chrześcijańskie runo”[88]?

Jeszcze bardziej mętne i bardziej niesmaczne są wywody dotyczące „Wenus z Urbino” Tycjana. Doprawdy, nie sądzę, by ktoś zechciał szukać w tym płótnie drugiego dna, zachęcany następującą rozmową:

„ – Kobieta-sarkofag! Pożeraczka ciał! Zdaje pan sobie sprawę, co pan mówi?

d1bw864

- To pan to powiedział.

- Właśnie. Jeszcze mi pan przypisze swoje brednie.

- Będę ostrożny. Zresztą wszyscy pana znają i nikt by mi nie uwierzył.

- I będą mieli rację. Ja panu powiem, co ja myślę o pańskich wywodach. To nie Wenus się masturbuje, tylko pan! Uprawia pan po prostu intelektualny onanizm! (…)”[116].

Czyżby przy każdym obrazie, na którym ukazano choć fragment gołego ciała, unosił się duch szacownego protoplasty psychoanalizy, podszeptując autorowi do ucha, że nie ważne, co się komu z czym kojarzy, i tak się ma kojarzyć z męskimi lub damskimi genitaliami, względnie z czynnością, do której są one niezbędne?... No, cóż, można być freudystą, a można po prostu sobie przypomnieć, że dla starożytnych Greków nagie ciało wcale nie było symbolem seksu, tylko harmonii i sprawności fizycznej (nago występowali sportowcy na igrzyskach), toteż i swoich bogów zwykle przedstawiali w skromnym odzieniu albo zgoła bez, niezależnie od tego, czym ci akurat się zajmowali; podobnie i niemowlęta, tak święte, jak i całkiem świeckie, w różnych epokach portretowano nago (czy po prostu nie po to, by podkreślić ich wdzięk i bezbronność zarazem? Bo chyba nic innego nie mieli na myśli fotografowie, którym zawdzięczamy tak liczne w naszych domowych archiwach zdjęcia rozkosznych nagusków, pełzających po puchatym kocyku czy baraniej
skórze…).

d1bw864

Na szczęście na dwóch pozostałych płótnach, „Zwiastowaniu” Francesca del Cossy i „Pannach dworskich” Velazqueza, sportretowane postacie ubrane są od stóp do głów. Analiza pierwszego z nich, a dokładnie symboliki ślimaka namalowanego na pierwszym planie, może jest trochę naciągana, ale przynajmniej brzmi w miarę zrozumiale: dorodny winniczek, ze trzy razy większy od Boga Ojca, unoszącego się w chmurach w przeciwległym rogu, ma uświadomić widzom, że na pierwszy rzut oka widać nie to, co najważniejsze. Za to interpretacja obrazu Velazqueza – wydawałoby się, zwykłej scenki rodzajowej z udziałem rodziny królewskiej – jest tak zawikłana, że trudno ją w kilku słowach wyłożyć.

Cóż… doceniam wiedzę i elokwencję autora, ale gdybym miała komuś polecić książkę uczącą, jak patrzeć na obrazy, wybrałabym bardziej prostolinijne * 1000 arcydzieł siostry Wendy*…

d1bw864
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1bw864