Obecnie, zamiast odcisków palców, podobno ma powstać kartoteka tatuaży i okolczykowania. Tak sobie myślę, że mnie zgarną. Co ja na to poradzę, że lubię bluzy z kapturem i mam za dużo kolczyków w uchu? Policjant nie pyta się o przynależność, tylko szarpie dokumenty i zagląda mi w ucho... Takie oto ma być prawo. Czy to zagraża mojej wolności osobistej – pewnie! Na dodatek w moim wieku? Co by było jeszcze gdybym była czarna? A na dodatek żyła w USA...
Byłoby tak, jak pisze ZZ Packer. Jednak, jeżeli wydaje się wam, iż jest to kolejna książka o tym, jak to „biali biją czarnych”, mylicie się. Ze zdjęcia, urodzonej w Chicago autorki, spoglądają na nas jej ogromne, ciemne oczy i inteligentna nieświadomość pewnej kokieteryjności. Typowa, piękna kobieta. Cóż to za różnica, że jest po prostu czarnoskóra? Tak! I dzięki temu, że ma pełne prawo, by pisać prawdę. Pisać o... i tutaj pojawia się pewien problem. Dla człowieka wychowanego w naszej części świata, rasizm odnosi się raczej w stosunku do Cyganów, nie do „czarnych”. Przepraszam, ale nawet nie wiem, w jaki sposób politycznie i etycznie poprawnie określić ludzi. Ludzi, którzy są tacy sami jak inni, tylko nie muszą się opalać. Przyznając się do permanentnego daltonizmu skórnego, mogę powiedzieć, iż nie zauważam „koloru” skóry. Ja go uwielbiam! Fascynuje mnie inność, odrębność kulturowa, która często, choć nie zawsze, się z nim wiąże. Ale czysto antropologicznie. Wpatruję się z równym zaciekawieniem w twarz z
ciekawym nosem, rysami wschodnimi, jak i aksamitnym, ciemnym połyskiem. Tylko to, co u nas jeszcze „ujdzie w tłoku”, w USA będzie już... obrazą. Można oberwać. Właściwie nawet nie wiem, czy mogę używać słowa „czarnoskóry”, „czarny”, ale jeżeli nie, to jakiego? Ja jestem biała? A wy?
Nazywają siebie „naszym ludem”, mówią „siostro”, „bracie”... Posiadają historię bolesną, fascynujące korzenie... ale to wszystko, wczytując się w osiem opowiadań Packer, zdaje się przykrywać im człowieczeństwo. W jej opowiadaniach to oni są agresorami. Robią wszystko w imię „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. Jak w „Skautkach”, gdzie czarnoskóre dziewczynki chcą dokopać blondynkom, nie wiedząc nawet, że są na zgrupowaniu z opóźnionymi w rozwoju dziećmi. Niech żyje koedukacja! Religijność, to tylko dziwna zaślepka, która pozwala na niemoralne zachowania i oślepia, sprawiając, że czynimy ze świata to, w co nie chcemy nawet uwierzyć („Każdy język uczyni wyznanie”, „Mówiąc językami”). Sami pakujemy się w kolejne getta. Człowiek jest tylko człowiekiem i ma marzenia („Gęsi”), ale też puszczają mu nerwy („Nasza Pani Łaskawa”). Stereotyp dobrej, czarnej kobiety, to mit. Człowiek, niezależnie od „koloru” skóry, zawsze będzie się składał z tych samych części. I tych samych problemów, jak ciążąca przeszłość („Samotność
mrówki”), którą chce się odrzucić. Jakże podobna do tego „polskiego mesjanizmu”.
W ośmiu opowiadaniach, Packer zaklęła wszystko to, co widzi na co dzień. Ale odważyła się to podnieść i opowiedzieć o tym. Wprost. Ujawnić zakłamanie, sprzeciwić się segregacji, którą jej zdaniem, tworzą sami „czarnoskórzy” obywatele. Rzucić wprost w twarz nienawiści – NIE!!! Rozłożyć „Boga” na czynniki pierwsze, przeżuwając Jego słowa zaprzeczać i drażnić się z każdym czytelnikiem. Połączyć czarną mizantropkę z białą dziwaczką i pokazać, że są takie same (Pijąc kawę gdzie indziej). Odrzucone w obydwu warstwach społecznych, bo tak naprawdę, nie tolerujemy inności. Oryginalności. A taką jest też nasze pochodzenie. Dlatego osiem opowiadań zakończy Doris. Doris z 1961 roku, spoglądająca na Żydów. Normalna uczennica, w nienormalnej szkole. Ta z „twoich ludzi”, dla której twoi, to wszyscy ludzie.
ZZ Packer zadaje pytania. Jest nieustępliwa, odważna, ale nie naruszająca pewnej strefy prywatności. Dobitna, ale nie wulgarna. Dlaczego nie umiemy żyć? Po prostu, bez ograniczeń historycznych, bólu, który zrzucają nam na barki odchodzące pokolenia i różnic? Dlaczego poczujecie się dziwnie czytając te opowiadania? Dlaczego wiążą nas jakieś pęta, które zmuszają do tego, by się zawstydzić, zastanawiać, zamiast po prostu być... Przecież nic nas nie różni, to tylko naleciałości z przeszłości, genetyczna nienawiść wpojona przez pokolenia wojen, którą można wyplenić. Trzeba usunąć, chirurgicznie, jeżeli nie można inaczej. Inny znaczy tylko ciekawy, oryginalny, piękny... To nie jest książka z gatunku łatwych, prostych i przyjemnych, ale na pewno ważna.