Wyjazdy, zwłaszcza te zimowe, są często podobne do siebie jak dwa bałwany. Wielkie torby, plecaki, walizki wypełnione po brzegi drapiącymi swetrami z ciepłodajnej wełny. Mnóstwo rzeczy, które mają ogrzać ciało w zimowe dni, wieczory i noce. Stanley Buggles wpasował się w ten klasyczny obrazek jak ulał. Objuczony jak wielbłąd (zimowy?) stał przygotowany do wyjazdu na wyspę Crampton Rock. Tam właśnie latem pozostawił liczne marzenia o wielkich przygodach. Tam poukrywał po kątach starego dworu nadzieje i pragnienie przeżycia czegoś niezwykłego. Z niecierpliwością czekał więc na emocje, których smaku kiedyś tam właśnie doświadczył. Pół roku temu odziedziczył po swoim stryjecznym dziadku niesamowity Dwór Sześciu Świec. Dziadek ów, Bartłomiej Swift, bliżej nieznany Stanleyowi, był nie byle kim, przynajmniej jeśli chodzi o akweny morskie. Był admirałem. No i łowcą przygód, nie tylko wodnych. Jego duch, po tragicznej śmierci marynarza wielu mórz, zamieszkał teraz we dworze strzegąc rozlicznych tajemnic tego
miejsca przed wścibstwem osób niepożądanych. Chłopiec z niecierpliwością czekał też na pewnego dorodnego szczupaka zamieszkującego gablotę ścienną i jego mądre, acz oszczędne rady. Chciał znowu do ręki wziąć Ibisa, srebrny amulet sprytnie ukryty w pysku ryby. Chciał poczuć ciepło pewnego uroczego kominka i smak wybornych potraw cierpliwej gospodyni owego starego domostwa.
Chłopak nie przeczuwał, że oczekują go też rzeczy, których się absolutnie nie spodziewał i których sobie po prostu nie wyobrażał. Gdzieś bowiem wśród lodów, daleko od Crampton Rock, ktoś groźny obudził się właśnie z głębokiego, przymusowego snu. Poprzez burze i zamiecie, bez jednego słowa zmierzał teraz w kierunku wyspy na której znalazł się właśnie Stanley. I to nie sam. Dwaj byli piraci, uzbrojeni po zęby, z surowością wypisaną na twarzach głębokimi zmarszczkami, maszerowali w kierunku wyspy, w poszukiwaniu rzeczy, którą uważali za swoją własność. Bez przystanków i bez wypoczynku. Martwi i żywi jednocześnie. Jak się zakończy ta przygoda? Czy uda się ocalić Ibisa? Kogo Stanley pozna na wyspie? Jakie zadanie wyznaczy mu bezgłowy duch admirała? Odpowiedzi na te pytanie można znaleźć właśnie w tej książce.
Ach ten klimat. Ach ta tajemnica i przygoda w niecodziennym sosie, o niepokojącym smaku i fascynującym aromacie. Ciut poezji, szczypta realizmu, szczodrze dosypane dziecięce marzenia, a całość wzbogacona fantazją najlepszego gatunku. Odpowiednio wartka akcja, ale i plastyczne opisy, język nie za trudny, ale i nie nadmiernie uproszczony. Ciekawa fabuła i interesujące postacie. Humor, jak prawdziwa wanilia, lekko gorzki, szlachetny, nie do podrobienia. Czeka tu na czytelników dreszczyk emocji, czekają zdarzenia niepokojące i niewiarygodne. Duch bez głowy, nieżywy szczupak pluskający się w wodzie, dreszczyk i to nie z zimna, a z emocji. Ilustracje - czarne i białe, ołówkowe, groteskowe, trochę smutne, trochę wesołe. Przyjaźń, o której wielu skrycie marzy. Wielka, wielka przygoda, której końca na dodatek ciągle nie widać.