Trwa ładowanie...
recenzja
25-08-2010 10:39

Cudzym okiem, obcym okiem

Cudzym okiem, obcym okiemŹródło: Inne
d42asyv
d42asyv

To już druga książka Andrew Tarnowskiego na polskim rynku. Pierwsza (* Ostatni mazur) dotyczyła historii rodziny, z której wywodzi się autor – i ponoć jej publikacja skończyła się dla niego ostracyzmem rodzinnym. W drugiej, *Rdzawych szablach, bladych kościach, Tarnowski z dziennikarską swadą opowiada historię swojego życia w Polsce. A właściwie jest to opowieść o fascynacji Mazurami i osiedleniu się na nich; o zderzeniu z tamtejszym środowiskiem i próbie zapuszczenia korzeni. Przy okazji autor stara się ukazać w miarę obiektywnie historię regionu, w którym zamieszkał, sięgając zarówno do odległych dziejów, jeszcze z czasów krzyżackich, jak i do tych najwcześniejszych, związanych z transformacją ustroju Polski. Wizja, jaka wyłania się z kart książki, przy okazji ujawnia też obcość Tarnowskiego, jego całkowite odłączenie od losów kraju, z którego wywodzili się rodzice. Mamy tu
historię filtrowaną przez punkt widzenia obcokrajowca, który co nieco wie o państwie, w którym mu przyszło zamieszkać – ale nie jest z nim związany i spogląda na dzieje, wydarzenia i opowieści z chłodnego dystansu. Wnioski płynące z takich obserwacji mogą czasem budzić w polskim czytelniku sprzeczne uczucia. Dyskusyjne może być na przykład wyraźnie widoczne przedstawianie Niemców jako ofiar drugiej wojny światowej, spokojnych, nieszczęśliwych ludzi, którzy musieli uciekać z własnych domów, prześladowani przez żołnierzy Armii Czerwonej, gwałcicieli, podpalaczy, pijaków i morderców. Współczucie mają wzbudzać żołnierze Wehrmachtu, jeśli tylko nie są akurat na służbie, a przebywają na urlopie zdrowotnym. Kontrowersyjne może być dla czytelnika ukazywanie Polaków sprowadzonych na Mazury jako (zasadniczo) dewastatorów, niszczycieli, profanatorów. Nie chodzi o to, że takich ludzi i takich sytuacji nie było i że należy podobne kwestie przemilczać: chodzi o to, że nie została zachowana równowaga pomiędzy ukazywaniem
dobra i zła, że przesunięte zostały akcenty. W rezultacie można odnieść wrażenie, że Tarnowski nie jest obiektywny, że z uwagą wysłuchał jednej strony – niemieckiej, polską zaś nieco zlekceważył. Sporo tu bowiem ubolewań nad zdewastowanymi poniemieckimi cmentarzami, infrastrukturą, pomnikami pruskiej przeszłości, zniszczonym mieniem, zapuszczonymi gospodarstwami. Sporo polskich cwaniaczków, opojów, niegospodarnych obiboków, przepuszczających majątek dawnych właścicieli. Wygląda też na to, że niczego nie palili i nie niszczyli Niemcy: wszystkiemu winni są Armia Czerwona i szabrownicy, potem zaś – komunistyczne państwo polskie.

Próby ukazywania przyczyn takiej sytuacji, podejmowane przez Tarnowskiego, gubią się nieco w ogólnym obrazie Mazur jako krainy pięknej, ale zapomnianej, źle zarządzanej i o zafałszowanej historii.A przecież Tarnowski pokazuje także trudne dzieje tych ziem i ludzi na nich mieszkających; wyjaśnia, dlaczego dewastowano poniemieckie cmentarze i szabrowano, podkreśla winę Niemiec za to, co się stało i tragedię, jaka dotknęła Polskę nie tylko podczas II wojny światowej, ale także po niej. Pokazuje trudną sytuację osiedleńców, którzy nie wiedzieli, czy przekazane im gospodarstwa rzeczywiście będą ich własnością, czy też zmieni się to wraz z układem sił politycznych i nowymi umowami międzynarodowymi. I ukazuje także, jak Mazury wyrywają się z marazmu, jak w ludziach odbudowują się godność, ambicja i siła woli – i jak to się przekłada na stosunek do historii, na akceptację przeszłości i odkłamywanie dziejów.

Dlaczego zatem książkę tę polecam – a polecam – skoro mam wobec zawartych w niej treści takie zastrzeżenia? Ano przede wszystkim dlatego, że pisana jest ze wspomnianego obcego punktu widzenia, nieobciążonego naszymi polskimi fobiami, bólami i tradycjami. Andrew Tarnowski, choć pisze, że został mazurskim chłopem, wcale nim nie jest: jest kosmopolitą o polskich, ale nieco już sparciałych korzeniach, bogatym obywatelem świata, któremu spodobały się Mazury i który spędza tam wolne chwile, starając się jakoś egzystować w egzotycznym dla siebie środowisku. Jego obcość jest jednak widoczna: widać, że dorastał w świecie, w którym obowiązywały inne zasady; widać, że Polska to dla niego obcy, zacofany, dziwny i nieco dziki kraj, w którym w 1988 roku jeżdżą takie same furmanki, jak w 1945, a pierwsze oznaki cywilizacji zaczynają się dopiero po roku 1989. Jako obcy Tarnowski potrafi jednakże, jak pisałam, skutecznie zdystansować się wobec naszych polskich lęków i obsesji. A czasem taki dystans, takie „chłodne oko"
bardzo się przydają: pozwalają na spojrzenie na siebie z innej perspektywy i dają możliwość zobiektywizowania problemów.

d42asyv
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d42asyv