Wojciech Fibak. Poznań
"W szpitalu Raszei miałem operowany wyrostek. Moj ojciec przez wiele lat był tu ordynatorem chirurgii. Jego byli studenci, czyli nowy ordynator i chirurdzy, zachowali oryginalny gabinet z napisem "profesor Jan Fibak", żeby uczcić jego pamięć. Przed drzwiami wisi też piękny portret mojego ojca. Czasami zabieram tu dorosłe córki albo młodszą Ninę, która nie poznała nigdy dziadka, choć wie o nim wszystko. Jej największą pasją jest na dodatek szpital i medycyna.
Moj ojciec słynął też z niesamowitej energii. Wpadał do szpitala i nigdy nie szedł w stronę windy, tylko wbiegał po schodach. Dbał o wszystko, o każdy szczegół. Jego oddział lśnił czystością, były tu najnowsze urządzenia, utrzymywał regularne kontakty z całym światem. Zmodernizował medycynę. Na całym świecie są pacjenci ojca, wciąż ich spotykam. To niezwykłe. Jestem z tego dumny. Był takim pozytywistycznym bohaterem, chciał zawsze pomagać ludziom, Polakom, Polsce.
Wszystkie najnowsze wydania medyczne, niemieckie, francuskie czy amerykańskie, były w szpitalu zawsze literaturą bieżącą. Ojciec dużo przywoził sam, bo sporo podróżował i był na wielu stypendiach. Pamiętam dzień, kiedy z Anglii przywiózł mi rakietki do badmintona. Nie wiem, kim byłbym dziś, gdyby nie on".