"Coś zabija dzieciaki" – recenzja komiksu
Jeżeli wymieszać w jednym kotle ekstrakt ze Stephena Kinga, "Stranger Things" i dorzucić zabijanie demonów piłą mechaniczną, to mamy gotowy przepis na "Coś zabija dzieciaki".
Gdzieś w USA jest małe senne miasteczko, które nagle stało się piekłem na ziemi. W niewyjaśnionych okolicznościach ginie grupa dzieciaków, a podejrzenia padają na Jamesa. Szablonowego nerda, który jako jedyny uchodzi z życiem z zagadkowej masakry. W winę chłopca za grosz nie wierzy Erica Slaughter. Młoda kobieta, która przybywa do miasteczka z jednym zamiarem – pozbyć się tytułowego "cosia".
"Coś zabija dzieciaki" to horror, który wpisuje się idealnie w trend spopularyzowany w ostatnich latach przez serial "Stranger Things". Nie oznacza to, że komiks jest prostą kalką hitu Netfliksa. Nie ma tu ani grupy nastolatków walczących z ciemnymi mocami (i/lub rządowym spiskiem), ani klimatu rodem z lat 80. Ale "Coś zabija dzieciaki" to jeden z pierwszych tytułów, który z czystym sumieniem poleciłbym fanom serialu.
Pierwszy tom wyraźnie nakreśla sytuację, mamy nawet wprost pokazanych antagonistów. Ale jednocześnie twórcy zostawili sobie miejsce na pewne niedopowiedzenia. Kim jest Erica Slaughter i jej towarzysz, z jakimi siłami się mierzą – na odpowiedzi dotyczące takich pytań trzeba będzie jeszcze poczekać.
Pod komiksem podpisali się scenarzysta James Tynion IV ("Batman", "The Woods") i rysownik Werther Dell’Edera, który tworzył dla większości liczących się wydawnictw, od Marvela po IDW. Bardzo podoba mi się jego kreska, która przechodzi z oszczędnego realizmu w oniryczne rozedrganie. Rysownik świetnie się odnajduje zarówno w statycznych scenach dialogu i jak i makabrze, nacechowanej mrokiem i ograniczoną paletą barw.
"Coś zabija dzieciaki" ma bohaterów, którym się kibicuje i tajemnice, które chce się odkryć. Solidna dawka grozy utrzymana w konwencji horroru o nastolatkach, ale wcale nie dla dzieci.