Książka Joanny Krakowskiej poświęcona jest aktorce dziś praktycznie zapomnianej. Zapomnianej zresztą także nie tylko jako aktorka, wybitna osobowość teatralna i filmowa, ale także jako opozycjonistka, członkini KOR-u, prześladowana przez PRL-owskie władze i bezpiekę. Halina Mikołajska na scenie teatralnej pojawiła się jeszcze podczas drugiej wojny światowej, w krakowskim Teatrze Podziemnym Andrzeja Mularczyka. Za jej właściwy debiut uznaje się jednak dopiero rolę Eurydyki w 1947 roku. Piękna i utalentowana aktorka, której mężem był pisarz Marian Brandys, zyskała sobie szybko wierną publiczność. Obracała się nie tylko w kręgach artystycznych – w książce Joanny Krakowskiej padają w tym kontekście doprawdy wielkie nazwiska – ale także, siłą rzeczy, wśród PRL-owskiego establishmentu. Cała jej kariera zawodowa przypadła na okres komunistycznej Polski. „Nowa polska tragiczka”, jak ją nazwano tuż po jej debiucie, nie poprzestała jednak tylko na teatralnej grze, na odtwarzaniu czy też, co w jej przypadku jest
bardziej zgodne z prawdą, interpretowaniu kolejnych ról, nadawaniu im osobistych rysów, „opowiadaniu siebie przez cudze teksty”. Nie potrafiła przechodzić obojętnie nad tym, co mogła obserwować w życiu codziennym, nad niesprawiedliwością i okrucieństwem władzy, nad upodleniem ludzi żyjących w strachu, biedzie i zakłamaniu. Więc oprócz pracy w teatrze zaangażowała się także w politykę, a właściwie w ruch opozycyjny – z powodów, jak je sama określiła, czysto moralnych. Zaprotestowała przeciwko planowanym przez rząd zmianom w konstytucji (Memoriał 59), wstąpiła do KOR-u, jeździła z występami po całej Polsce, zbierała pieniądze dla ofiar reżimu itd. Skutki tego moralnego sprzeciwu dotknęły ją bardzo szybko: cenzura zakazywała mówienia o niej w mediach, bezpieka prześladowała (co doprowadziło m.in. do jej próby samobójczej), internowano ją... A przecież mogła wieść życie w spokoju i dostatkach, jak wielu jej kolegów po fachu, którzy współpracowali z władzą lub choćby tylko nie występowali przeciwko niej.
Miała posadę w Teatrze Współczesnym Axera i jako naprawdę utalentowana aktorka nie musiałaby specjalnie starać się o role.
Krakowska z odwagą i subtelnością jednocześnie pokazuje świat Mikołajskiej: nie tylko prywatny, ale także publiczny, „zewnętrzny”, ten, w którym przyszło jej żyć i z którym musiała się zmagać. Świat, od którego ona chciała czegoś więcej i któremu chciała dać coś więcej niż tylko swój talent dramatyczny, aktorską grę, niebanalną urodę, świetny głos. Idziemy zatem z biografką przez wczesne lata życia artystki, kiedy śmierć siostry, choroba matki i nieobecność ojca, który trafił do oflagu, z 16-letniej Helenki zrobiły nagle Halinę, głowę rodziny, odpowiedzialną, samodzielną, dojrzewającą do dorosłości w błyskawicznym tempie. I potem dalej, przez lata szlifowania talentu, teatralnych i filmowych występów, wydarzeń życia osobistego, spotkań z wielkimi artystami tamtych czasów. Krakowska pokazuje motywacje niełatwych decyzji Mikołajskiej; aktorkę „charakterną”, zdolną walczyć o swoje przekonania i artystyczne pasje, a jednocześnie wrażliwą, czułą, opiekuńczą, rozważną w kontaktach rodzinnych i towarzyskich,
wyrozumiałą dla wiecznie chorego i domagającego się ciągłej uwagi męża. Kobietę, która z pełną świadomością tego, co robi i dlaczego, opowiedziała się po stronie „radomskich warchołów”, zaprotestowała przeciwko samowoli władzy, a tym samym skazała się na milczenie, na zapomnienie – co dla artysty jest może jedną z najgorszych represji, jaka może go spotkać. Przestała być aktorką, stała się ikoną narodowego protestu – a to nie jest, mimo wszystko, wymarzony los dla aktora.
Dziś ci z dawnych kolegów Mikołajskiej, którym udało się doczekać wolnej Polski – ona sama żyła jeszcze tylko 17 dni po pierwszych wolnych wyborach – za rzadko pamiętają o niej i innych, którzy zapłacili równie wysoką cenę za swoje wybory. Można się tylko cieszyć, że Joanna Krakowska wydobyła jedną z tych osób z zapomnienia. Jeszcze bardziej trzeba się cieszyć z tego, że pamiętała o niej przede wszystkim jako o znakomitej artystce.