Trwa ładowanie...
recenzja
24-07-2014 21:02

Co tam, panie, w tabloidzie?

Co tam, panie, w tabloidzie?Źródło: Inne
d1y7u6k
d1y7u6k

Pamiętam, że kiedy dyskutowano o wdrożeniu na ukraińskie poletko polskiego modelu transformacji („wasz prezydent, nasz premier”), na fotelu wicepremiera miał zasiąść Witalij Kliczko. Były bokser jawił się zrazu jako osoba, którą tłum może wynieść na stanowisko niekwestionowanego lidera opozycji, męża opatrznościowego mającego recepty na polityczną i gospodarczą zapaść. Tak było przynajmniej do czasu konfrontacji z radykałami, którzy przejęli rewolucję na Majdanie. Coraz głośniej słychać było zarzuty, że Kliczko siedzi w kieszeni niejakiego Firtasza, oligarchy, który całymi garściami korzystał ze schedy po zdetronizowanej Julii Tymoszenko. Kiedy dogasały pożary na Majdanie, bokser stał się jednym z głównych kandydatów w wyborach prezydenckich. Na scenę wkroczył wówczas wspomniany magnat, po czym Kliczko czym prędzej wycofał się z wyścigu o ukraiński tron. Nie wiem, czy dopiero wtedy zrozumiał, że polityka od boksu różni się tym, że w tej pierwszej ciosy poniżej pasa są ze wszech miar pożądane, czy po prostu
postanowił przeczekać rządy Poroszenki, siedząc w miarę bezpiecznym fotelu mera kijowa, by, po katastrofie, którą się zakończą, znów zagrać rolę męża opatrznościowego. Ciężko przewidzieć, co zrobi Kliczko doznawszy – jak się wydaje – dość dotkliwej porażki na politycznym ringu, trudno też zgadywać, w którym kierunku rozwinie się jego kariera.

Sięgając po książkę zatytułowaną „Wódz. Witalij Kliczko. Ciosy i uniki boksera i polityka” pomyślałem, że znajdę w niej coś, co pozwoli mi choć przybliżyć się do odpowiedzi na te pytania. Że, poprzez biografię, uda mi się poznać dążenia, poglądy i nowe pasje tego, który został nazwany przez autora wodzem. I wreszcie, że uda się zobaczyć w Kliczce coś więcej, niźli tylko górę mięśni łypiącą na świat przymrużonymi, nieprzeniknionymi oczyma, ot, po prostu człowieka. Jednym słowem, miałem nadzieję, że dzięki „Wodzowi” przeczytam chociażby o tym, jak sobie w politycznym szambie radzi ten, który jeszcze do nie dawna wydawał się nieskalany wszędobylskimi układami i znajomościami z mafiozami i oligarchami dyndającymi na pasku Kremla.

Pierwsze rozdziały nie przyniosły nic więcej prócz smutnej konstatacji o potomstwie nadziei.

Autorem „Wodza” jest Jacek Adamczyk, dziennikarz i komentator sportowy, właściciel agencji zajmującej się medialnym doradztwem dla sportowców, były naczelny Przeglądu Sportowego. W jego biogramie przeczytać można, że w przeszłości związany był z „Faktem”, co, niestety, w „Wodzu” widać. I to nawet nie chodzi o tabloidową pogoń za tanią sensacją, a przede wszystkim o styl – prosty, potoczny, nadający się raczej do kolorowych dzienników, w którym tematem dnia jest inwazja zmutowanych nutrii, a nie do publikacji książkowej. Proszę zresztą spojrzeć na następujący fragment – oto opisywane są starania Witalija Kliczki o rękę pewnej nadobnej Natalii: „Łatwo jednak nie było. Witalij przychodził z kwiatami i prezentami. Pierwszym z nich były perfumy Shiseido, które wybranka jego serca uwielbia do dziś. No i pisał listy miłosne. Podobno bardzo romantyczne”. I tak cały czas. Łatwo nie jest. Wręcz przeciwnie. Całkiem trudno. Urzekł mnie również „opis” kariery naukowej braci Kliczko: „Jak ta nauka przebiegała? Lekko nie
było. Ale radzili sobie”. Ja, z każdą kolejną stroną, radziłem sobie coraz mniej. Strona za stroną brnąłem przez opowieść o bokserach, stanowiącą zbitek fragmentów z plotkarskich portali (w przypisach znajdziemy wiele odnośników do stron internetowych, jest nawet… link do youtube), przerywaną czasem szerszym ujęciem tematu, kiedy autor na przykład chciał napisać coś o katastrofie w Czarnobylu czy przybliżyć, cytuję, „mniej obeznanym z historią boksu czytelnikom”, co oznacza skrót WBO i dlaczego w boksie zawodowym jest więcej, niż jeden liczący się pas mistrzowski. Wszystko to, jak wspomniałem, okraszone jest stylem nieprzesadnie wysublimowanym, toteż raz na jakiś czas przeczytać można o tym, że „były promotor mówił mu te i podobne pierdoły”, ewentualnie że Kliczko „chciał pokazać całemu światu, że nie jest Doktorem bez Jaj, ale Doktorem z Jajami”. Dodam, że ów bokser czynił to wszystko z „wielką dziurą, a może nawet jamą, z której lały się strumienie krwi”, wyglądając „jakby ktoś chlusnął mu w twarz wiadrem
czerwonej farby lub próbował oskalpować”. Adamczyk prześlizguje się po opisie tych najważniejszych walk Kliczki (uznając, że okres, gdy starszy z braci stawał się gwiazdą jest „straszliwie nudny”, więc nie ma sensu o nim pisać), by dojść do wisienki na torcie – opisu pojedynku z Albertem Sosnowskim. Ci, którzy widzieli tę walkę mogą się troszkę zdziwić, że poświęcono jej więcej, niż jedno zdanie, jednak we wspomnianej notce biograficznej autora znajdziemy odpowiedź – był on szefem zespołu prasowego „Dragona”, stąd też zapewne uhonorowanie Sosnowskiego praktycznie całym rozdziałem, włącznie z zacytowaniem informacji prasowej napisanej przez Jacka Adamczyka. Opis samego pojedynku może nie zajmuje przesadnie wiele miejsca („Zwycięstwa jednak nie było”. Koniec opisu.), niemniej przygotowania doń, konferencja prasowa i cała ta otoczka przedstawione są dość szczegółowo – oczywiście znajdzie się i wzmianka o „typowo polskiej, bezinteresownej zawiści” tych, którzy ośmielili się krytykować naszego rodaka.

d1y7u6k

Przypomnę, że pełny tytuł książki to „Wódz. Witalij Kliczko. Ciosy i uniki boksera i polityka”. O bokserze jest aż nadto, ale gdzież ten polityk? Otóż jest. Na ostatnich dwudziestu pięciu (ze stu osiemdziesięciu dziewięciu) stronach. Przeczytamy tu o początkach UDAR-u, o pomarańczowej rewolucji i postawieniu na niewłaściwą kartę, jaką był duet Tymoszenko-Juszczenko, który dostał się do władzy wynosząc pustosłowie do rangi sztuki – żadna nowość – w przerwach między partykularyzmem okładający się po głowach i pogrążający kraj w jeszcze większym bagnie korupcyjnym, niż poprzednicy. Książkę wieńczy próba scharakteryzowania politycznego credo, zarówno samego Kliczki, jak i jego partyjnych towarzyszy. Próba wcale nie taka łatwa biorąc pod uwagę to, że wspomniany UDAR jest formacją, delikatnie powiedziawszy, dość specyficzną.

Seria „Przywódcy” to, o czym informuje krótka notka na okładce, „ciekawe teksty o liderach światowego biznesu i sylwetki ważnych postaci polityki, opatrzone komentarzem, który wyjaśnia, co ich przesłanie oznacza dla Polaków”. Przesłania, niestety, nie zauważyłem; podobnie, niestety, było z dostrzeżeniem powodu, dlaczego akurat Kliczko stał się bohaterem książki wydanej w tej serii i opatrzonej takim akurat tytułem. Sławomir Jarzębowski, naczelny Super Expressu, napisał we wstępie, że „Wódz” zdecydowanie pomoże nam zrozumieć takich Ukraińców, jak Kliczko, by wspierać ich świadomie (wspierać wszak należy, bowiem były bokser wychwala nasz kraj jako przykład udanej postkomunistycznej transformacji). Otóż w moim przypadku „Wódz” pomógł jedynie zrozumieć, że dobrą książkę o sportowcu napisać jest bardzo trudno. Zwłaszcza, jeśli należy sprostać wymogom chwili i trzeba jeszcze tak zmodyfikować tę biografię, by została ona poniesiona przez, coraz bardziej słabnącą, falę zachwytów nad ukraińskim Majdanem i trafiła nie
tylko do fanów boksu, ale i do tych, którzy są zainteresowani wydarzeniami za naszą wschodnią granicą.

d1y7u6k
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1y7u6k