Trwa ładowanie...
recenzja
26-05-2010 10:39

Ckliwie, acz przyjemnie

Ckliwie, acz przyjemnieŹródło: Inne
d3j86zc
d3j86zc

Ponoć nie należy oceniać książki po okładce, więc i po tytule chyba nie wypada. Tym bardziej, że w przypadku Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek połączenie to aż nazbyt wybuchowe. Tytuł mamy tu bowiem stanowczo za długi i niekoniecznie tak frapujący, jak autorki zapewne sobie tego życzyły, a do tego zapisany czcionką nieco przesadzoną, przywodzącą na myśl średniej klasy romansidło. Jeśli dodamy do tego rozwlekłe, niezbyt twórcze dedykacje obu pań, mnożące się u dołu stron przypisy i dość sentymentalnie wyglądającą okładkę, niejeden czytelnik odwróci wzrok z dezaprobatą. I pewnie do głowy mu nie przyjdzie, jak wielki błąd popełnił – powieść to bowiem naprawdę interesująca, choć dość ckliwa i schematyczna. Fantastyczni bohaterowie, chwytające za serca opowieści i naprawdę ciekawa fabuła są głównymi atutami tej jakże przyjemnej w lekturze książki. Akcja toczy się w 1946 roku, a więc w scenerii świeżo powojennej, wśród gruzów i lęków, wśród tęsknoty za zmarłymi bliskimi i
zbombardowanymi domami.
Na plan pierwszy wysuwa się tu niejaka Juliet – kobieta trzydziestodwuletnia, pisarka (aktualnie bez weny), obdarzona wielkim poczuciem humoru i wspaniałymi przyjaciółmi. Dość kiepsko radzi sobie jednak z mężczyznami – pojawiający się na horyzoncie amanci nijak nie odpowiadają jej wymaganiom, ona zaś wymagań tych nie ma zamiaru obniżać. W czasie wojny Juliet prowadziła stałą rubrykę w „Spectatorze", dzięki której bez trudu zaskarbiła sobie serca czytelników. Jeden z nich, dość majętny i przystojny zresztą, pragnie się więc z nią nieco mocniej zaprzyjaźnić. A Juliet? Juliet nieoczekiwanie nawiązuje korespondencję z jednym z mieszkańców Guernsey – pewnej uroczej wyspy, która przez pięć lat znajdowała się pod okupacją niemiecką. I tak z każdym listem znajomość się pogłębia, a temat na następną książkę coraz wyraźniej zarysowuje.

Jak nietrudno się domyślić, odważna i niezależna Juliet szybko pakuje swoje rzeczy, zapomina o dawnym adoratorze i wyrusza na Guernsey, by najnowszą książkę poświęcić tamtejszej okupacji. Mocno to więc przewidywalne, co zresztą jest cechą charakterystyczną tego typu literatury. Arcyciekawym wątkiem okazuje się jednak tytułowe stowarzyszenie, zawiązane w dość dramatycznych okolicznościach, które grzech byłoby tutaj zdradzać. Najważniejsze jest jednak to, że zjednoczyło ono społeczność dotąd sobie obcą, że zaraziło pasją czytania ludzi, którzy przez całe życie przeglądali co najwyżej Biblię, parę katalogów nasion i poradniki hodowli zwierząt. Zebrania stowarzyszenia pomogły im znieść codzienność okupacji, zapomnieć na chwilę o głodzie i mrozie, spotkać się i porozmawiać całkiem normalnie, bez względu na to, co będzie później. Nic więc dziwnego, że ich historia oczarowała Juliet na tyle, że postanowiła ona uwiecznić to w swojej książce. Oczywiście – jak w tego typu powieściach bywa – to tu odnajdzie swój
nowy dom, nowych przyjaciół, upragnione szczęście. Będzie więc schematycznie, banalnie i niezbyt zaskakująco. A jednak należy się autorkom podziw za to, że na tak oklepanym już wzorcu zbudowały powieść względnie dobrą. Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek naprawdę się bowiem podoba. Piękna sceneria wyspy, wspaniałe charaktery ludzkie, niesamowite historie, barwne opisy i spora dawka nieprzeciętnego humoru z pewnością zjednają tej książce wielu czytelników, choć śmiem zaryzykować tezę, że niewielu znajdzie się wśród nich panów.

Najwięcej zastrzeżeń należy mieć chyba do kwestii czysto technicznych – pomijając te już wspomniane, pojawia się problem zapisu. Autorki zrezygnowały z tradycyjnej formy powieściowej, zastępując ją zbiorem listów. Wszystkie te informacje w stylu kto pisze i do kogo pisze, wszystkie finalne pozdrowienia, serdeczności i uściski, przyprawiają początkowo o zawrót głowy, wprawiając czytelnika w lekką dezorientację. Szczęściem, narracja jest na tyle sprawna, że szybko odnajdujemy wspólny wszystkim listom rytm. I ona nie pozostaje jednak bez zarzutu – skoro mamy do czynienia z korespondencją, prowadzoną przez wiele osób, wypadałoby zróżnicować ich język. Tu tymczasem narracja jest nazbyt ujednolicona, wszystko jest płynne i klarowne, ale przez to trochę nienaturalne. Handlarz starzyzną, hodowca świń, lokaj czy nastolatek – wszyscy mówią tym samym językiem, opartym na tej samej składni. Ta wielogłosowość nie została więc do końca dopracowana, chociaż mniej wyrobiony czytelnik zapewne w ogóle nie zwróci na to
uwagi, poddając się wzruszającej historii, opowiadanej przez autorki. Na zakończenie warto przytoczyć fragment jednego z listów Juliet: „Właśnie to uwielbiam w czytaniu – w każdej książce odkrywam jakiś drobiazg, który skłania do przeczytania następnej pozycji, a tam znów jest coś, co prowadzi do kolejnej. I tak w postępie geometrycznym – bez końca i żadnej innej motywacji prócz czystej przyjemności" – i chyba to ta czysta przyjemność właśnie jest jednym powodem, dla której książkę tę warto przeczytać. Nie jest to dzieło wybitne, nie jest nawet mocno wyróżniające się. Akcja nie jest też na tyle wartka, by na każdej stronie mieścić drobiazg, odsyłający nas z pełnym zniecierpliwieniem na stronę kolejną. Książkę po prostu czyta się miło, ot co. A jednak miło na tyle, by polecić ją innym.

d3j86zc
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3j86zc