Komiksy Taniguchiego to dla większości polskich czytelników duże, pozytywne zaskoczenie. Wszyscy ci, którzy do tej pory słowo „manga” wypowiadali ze zjadliwą pogardą, nagle mają okazję przekonać się, że w Kraju Kwitnącej Wiśni powstaje coś więcej niż puste, pełne przemocy i nachalnej, gówniarskiej erotyki, serie o pojedynkach superwojowników ciągnących się przez kilkanaście tomów. Że japońskie komiksy to nie tylko slapstickowe poczucie humoru, pełne patosu monologi nieznośnie szlachetnych bohaterów i ubrane w mundurki szkolne dziewczęta o dużych piersiach i małych móżdżkach. Pierwszy, samodzielny, wydany przez Hanami komiks Taniguchiego Wędrowiec z tundry zaskoczył śmiałymi odwołaniami do klasyki literatury i urzekającym, trudnym do opisania nastrojem, jaki towarzyszył lekturze. Dlatego Zoo zimą (fatalny tytuł) już nie zaskakuje - to po prostu bardzo dobry komiks, o którym można powiedzieć, że jest „w stylu Taniguchiego”.
Autor opowiada historię, którą bardzo łatwo odczytać autobiograficznie. Oto bowiem młody Hamaguchi (urodzony jakoś pod koniec lat czterdziestych, Taniguchi to rocznik ‘47), zamknięty w sobie nastolatek, pracujący do tej pory w hurtowni tekstyliów, nieco przez przypadek pomaga córce swojego pracodawcy w ucieczce i w konsekwencji musi odejść z firmy. Nowe zajęcie znajduje w Tokio - zostaje asystentem znanego rysownika. Dzięki temu dowiaduje się, co jest dla niego naprawdę ważne, uczy się samodzielności, dorasta i pierwszy raz się zakochuje. Taniguchi opowieść o swoim bohaterze dzieli na siedem rozdziałów obejmujących niemal dwa lata z życia młodego rysownika. To historia obyczajowa, trudno więc spodziewać się wartkiej akcji i zaskakujących zwrotów, jednak Japończyk idzie jeszcze krok dalej. Z obyczajowej fabuły robi historię ocierającą się o nudę, pozbawioną dramatyzmu przez co jeszcze bardziej zbliżającą się do prawdy - smutnej, nudnej, codziennej prawdy o normalnym życiu, w którym nie dzieje się nic
wielkiego. Dzięki tej prawdzie Zoo zimą to poruszająca opowieść, której udaje się zagrać na bardzo niebezpiecznych nutach bez fałszu. Na nutach sentymentu, melancholii i romantyzmu. Jeden fałszywy krok, jeden nieodpowiedni dialog i ta historia ześlizgnęłaby się do poziomu kiczowatej opowiastki o zagubionym nastolatku odnajdującym sens życia w miłości i sztuce. Na szczęście Japończykowi udało się tego uniknąć. Hamaguchi jest dokładnie taki jak być powinien - wycofany, zdystansowany, bardzo japoński, ale jednocześnie uniwersalny. To bohater, który z jednej strony ma własną osobowość, z drugiej zaś jest na tyle dobrze skonstruowany, że zidentyfikować z nim się może niemal każdy. Ta historia dorastającego chłopaka doskonale współgra z czystą, niemal chirurgiczną kreską, która umiejętnie podkreśla zamknięcie w sobie bohaterów. Ich obcość (ale nie wrogość) wobec siebie nawzajem. Rysunki Japończyka są bardzo precyzyjne. Czuć, że ta opowieść wygląda dokładnie tak jak powinna wyglądać. Ale to akurat nie zaskakuje,
bowiem każdym kolejnym komiksem Taniguchi udowadnia, że jest prawdziwym mistrzem komiksowego rzemiosła.
Zoo zimą to doskonały komiks ukryty za niespecjalnie zachęcającym tytułem. To prosta, delikatna, subtelna opowieść o dojrzewaniu i szukaniu własnej drogi. Jedna z tych, którym udaje się uniknąć kiczu. Jedna z tych, które naprawdę urzekają czytelnika. Sprawiają, że przez moment czuje się jakby znowu miał kilkanaście lat, zaczynał pierwszą pracę, poznawał pierwszą dziewczynę, po raz pierwszy smakował gorycz życia. I choć Taniguchiemu udało się uniknąć banału to bardzo trudno uniknąć go w recenzji, gdyż nie każdy redaktor obdarzony jest subtelnością artysty. Dlatego na koniec powtórzę tylko - to bardzo dobry komiks jest.