„Imperium kontratakuje” udowodniło, że zniszczenie pierwszej Gwiazdy Śmierci było w gruncie rzeczy chwilowym triumfem rebelii. Potęga Palpatine'a nie zatrzęsła się w posadach – wręcz przeciwnie. To rebelianci musieli zebrać resztki sił i zacząć uciekać przed gniewem Imperatora, który został zmotywowany do zadania ostatecznego ciosu. Wydarzenia z Yavina IV i bitwę o Hoth dzieliły aż trzy lata i wielu fanów zadawało sobie pytanie, co w tym czasie działo się z bohaterami filmów? Jedną z odpowiedzi znajdujemy w komiksie „W cieniu Yavina”.
Kolejny komiks z serii Legendy Star Wars nie jest oczywiście częścią nowego kanonu Disneya, tym niemniej zdecydowanie warto do niego wrócić, by ujrzeć ulubionych (a także całkiem nowych) bohaterów wplatanych w ciekawą intrygę. Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy księżniczka Leia, Luke i piloci X-Wingów walczący w bitwie o Yavin przemierzają galaktykę w poszukiwaniu planety, na której będą mogli założyć nową bazę. Bardzo szybko przekonują się, że będzie to wyjątkowo trudne zadanie. Na domiar złego wszystko wskazuje na to, że ktoś z wewnątrz torpeduje działania Rebelii i przekazuje ruchy floty imperialnym dowódcom.
W tej sytuacji Leia, która większość czasu spędza za sterami X-Winga (rzadki widok i świetne rozwinięcie postaci znanej z filmów), organizuje specjalny oddział pilotów. Oficjalnie nikt, poza wąskim gronem wtajemniczonych, nie ma wiedzieć o nowej jednostce, której członkowie zasiadają za sterami prototypowych, czarnych X-Wingów i podejmują się wykonania arcytrudnej misji. W tym samym czasie Han Solo i Chewbacca przybywają na Coruscant, by przeprowadzić niebezpieczną transakcję mającą wspomóc sprawę Rebelii.
„W cieniu Yavina”, ze względu na dominację scen kosmicznych pojedynków, przypadnie do gustu przede wszystkim fanom cyklu „Rogue Squadron”. Brian Wood (scenariusz) zadbał o kilka pomysłowych akcji, poza tym umieszczenie Lei w kokpicie myśliwca uważam za bardzo trafiony pomysł. O ile mnie pamięć nie myli, komiksów wydanych w Polsce i stawiających córkę Anakina na pierwszym planie jest jak na lekarstwo, więc tym bardziej cieszy fakt, że Leia doczekała się albumu z główną rolą. Z drugiej strony, fani Vadera również nie powinni czuć się zawiedzeni lekturą „W cieniu Yavina”, gdyż scenarzysta wplótł postać lorda Sith w ciekawy wątek degradacji, jakiej dostąpił po zniszczeniu Gwiazdy Śmierci. Imperator jest wyraźnie wściekły na Vadera, któremu odbiera statek, część przywilejów i obowiązków. Jak w tej sytuacji zareaguje Darth Vader?
„W cieniu Yavina” przez dłuższy czas przypomina opowieść szpiegowską, sugerując połączenie poszczególnych wątków i rozwiązania największej zagadki w wielkim finale. Tak się jednak nie dzieje, a cała narracja nabiera dziwnego kształtu na ostatnich stronach. Jak czytamy w posłowiu, „W cieniu Yavina” to sześć pierwszych zeszytów 20-zeszytowej serii Dark Horse (w albumie znalazła się również krótka historyjka „Zamach na Lorda Vadera”, napisana przez Wooda), i nie da się ukryć, że album powinien zwieńczyć napis „CDN” zamiast „Koniec”, bo o końcu historii nie ma tutaj mowy. Nie wiem, czy w kolejnych zeszytach Wood rozwinął i dopowiedział najważniejsze sprawy, ale „W cieniu Yavina” jako samodzielne wydanie pozostawia ogromny niedosyt.
Po skończeniu lektury chciałem więcej, co dobrze świadczy o samej historii. Na plus zaliczam również rysunki Carlosa D'Anda, choć nie do końca odpowiada mi jego interpretacja Luke'a. Wizualnie młody Skywalker jest zbyt męski i jedynie zachowaniem przypomina młokosa z Tatooine, który dopiero co wyrwał się z rodzinnej planety.
Sięgając po „W cieniu Yavina” trzeba się liczyć z ewentualnym niedosytem, który pozostawia wciągająca i dobrze poprowadzona (przez większość stron) narracja bez satysfakcjonującego finału. Ogromny plus za Leię w kokpicie X-Winga i podniebne harce, bo tego na polskim rynku nigdy za wiele.