Wyznaję – może niezbyt oryginalny – pogląd, że każde dzieło literackie, aby mogło zostać za takie uznane, powinno spełnić co najmniej jeden podstawowy warunek. Taki mianowicie, żeby człowiek, który z nim obcuje, oprócz doznawania wrażeń natury estetycznej rzecz jasna, mógł się czegoś ważnego dowiedzieć o... sobie samym. O swoich emocjach, odczuciach, motywacjach, poglądach, mechanizmach działania. A może się tak stać, jeśli opisywani bohaterowie są psychologicznie wiarygodni, przeżywają jak najbardziej ludzkie emocje i dylematy. Choć postawieni bywają wobec nadzwyczajnych (dla nich lub dla nas) wyzwań. I choć świat, w którym przyszło im swój literacki żywot prowadzić, bywa mniej lub bardziej fikcyjny, a nawet zupełnie fantastyczny.
Powyższy warunek bez wątpienia spełnia Ostatni brzeg Nevila Shute. Powieść od niemal pół wieku uważana jest powszechnie za najlepszą literacką wizję atomowej zagłady. Dwukrotnie sfilmowana (1964 i 2002) i wielokrotnie wznawiana, ma stałe miejsce we współczesnej kulturze i świadomości społecznej. A jej wymowa z upływem czasu wcale nie traci swej mocy. Bowiem siłą Ostatniego brzegu nie jest opis wstrząsającego przebiegu samej wojny ani jej straszliwych skutków. Te sprawy funkcjonują w świecie powieści, ale jakby na marginesie. W rzeczywistości jest to książka o oczekiwaniu na zbliżającą się nieuchronnie śmierć. I o ludzkich wobec niej postawach. A więc tak naprawdę o sprawach dotyczących każdego z nas. Choć w przeciwieństwie do bohaterów powieści, zwykle nie wiemy dokładnie, kiedy koniec naszego życia nastąpi. I niezależnie od wieku mamy nadzieję, że będzie to za wiele, wiele lat...
Wojna nuklearna wybuchła przypadkiem. Wywołał ją lokalny konflikt, ale raz poruszonej machiny zagłady nic nie było w stanie powstrzymać. Życie na północnej półkuli przestało istnieć. Śmiercionośny opad promieniotwórczy przemieszcza się stopniowo na południe. Ogrania kontynenty i kraje, które w wojnie ani nie uczestniczyły, ani jej nie chciały. Ostatnim zamieszkałym miejscem na Ziemi, do którego dociera, jest Australia. W okolicach Melbourne ludzie starają się żyć nie myśląc, że każdy dzień przybliża ich do tragicznego końca. Chwytają każdą chwilę życia. Opiekują się rodziną, pracują, koszą trawniki, planują urządzanie ogrodu. Peter Holmes – oficer Królewskiej Marynarki Australijskiej, mieszka wraz z żoną Mary i kilkumiesięczną córeczką Jennifer w niedalekim miasteczku.
Pomimo upływu ostatnich dni życia, podtrzymują iluzję normalności. Czy jednak tylko iluzję? Do tej pory żyli tak, jak tego pragnęli. Dlaczego więc mieliby cokolwiek zmieniać w ostatnich miesiącach? Podobnie postępuje znana im farmerska rodzina Davidsonów. Choć ich córka Moira szuka pocieszenia w alkoholu i przypadkowych romansach. Niektórzy inni próbują realizować marzenia, na które wcześniej nie mieli czasu. Naukowiec John Osborne kupuje sobie wyścigowe ferrari i, cudem zdobywając do niego benzynę, uczestniczy w wyścigach. Natomiast członkowie ekskluzywnego Klubu Pasterskiego, z Douglasem Froude na czele, stawiają sobie za cel wypicie zgromadzonych zapasów szlachetnego trunku. Nie chcą odchodzić ze świadomością, że się on zmarnuje.
Kapitan ostatniego amerykańskiego okrętu podwodnego Dwight Towers nawiązuje znajomość z Moirą Davidson. Rodząca się między nimi miłość jest niemożliwa do spełnienia. I nie tylko upływający czas stoi temu na przeszkodzie. Amerykanin nie przyjmuje do wiadomości, że jego bliscy zginęli wiele miesięcy temu podczas wojny, cały czas pozostaje wierny żonie. Uczucie Moiry i Dwighta nie ocali im życia, ale pozwoli zachować godność do końca. Każdy z bohaterów stara się na swój sposób, aby dopłynąć do „ostatniego brzegu” życia z podniesionym czołem. Z poczuciem godności i dumą z bycia człowiekiem. W obliczu śmierci zwycięsko przechodzą ostateczną próbę swego człowieczeństwa.