Trwa ładowanie...
recenzja
26 kwietnia 2010, 16:21

Choroba zawodowa ze specyficznymi afrykańskimi powikłaniami

Choroba zawodowa ze specyficznymi afrykańskimi powikłaniamiŹródło: Inne
d48yr75
d48yr75

Maja Lidia Kossakowska powraca po dłuższej przerwie z cyklem czterech powieści, których wspólnymi mianownikami mają być upał i groza. W pierwszej z nich, Czerni, jako że większość akcji rozgrywa się w Afryce, upał występuje w ilościach hurtowych. Z grozą jest nieco gorzej, bo choć najwyraźniej owa istotna zmienna miała być generowana przez podobny do wyniszczającej gorączki obłęd głównego bohatera, coś się ewidentnie nie udało. Jacek Wilczyński, korespondent wojenny specjalizujący się w relacjach z Czarnego Lądu, po trzyletniej przerwie powraca do Afryki w poszukiwaniu katharsis. W trakcie ostatniej swojej tu bytności stracił jednego ze współpracowników, a sam o mało nie zginął. Wydawałoby się, że to w tej trudnej profesji po prostu ryzyko zawodowe. Ale nie wszystko da się pokryć pokazowym cynizmem, a choć fizyczne obrażenia szybko się zagoiły, z psychicznymi było dużo gorzej. Wilczyński przeżył poważne załamanie nerwowe, ślady po radykalnych próbach skończenia z tym najgorszym, niemożliwym do opisania
słowami bólem do tej pory zdobią jego nadgarstki. Stygmatyzują. Latami jednak unikał zaaplikowania sobie najtrudniejszej kuracji – przez konfrontację z przeszłością. Próbował terapii zastępczej, związku ze śliczną Francuzką, słodką jak miód. Niestety, to pomogło tylko na jakiś czas. U progu zaręczyn, nowego, szczęśliwego, normalnego życia majaki powróciły. Nie chcąc się ponownie osunąć w otchłań szaleństwa, Jacek wraca do Afryki. Tubylcy potwierdzają jego przypuszczenia – ich zdaniem jest opętany, w dodatku przez coś wyjątkowo paskudnego. Na to nie pomoże xanax, prozac ani żaden z wytworów rozwijającej się dynamicznie medycyny, do dobrodziejstw której Czarny Ląd ma tak ograniczony dostęp. Może pomóc tylko babalawo, kapłan zdolny nawiązać kontakt z duchami, a nawet z samymi bogami i pertraktować. Ale nic nie jest oczywiste czy choćby zrozumiałe w tej egzotycznej mistyce – nie dla białego, obcego, bibo. Czy jednak w swoim położeniu, na skraju szaleństwa, Wilczyński może sobie pozwolić na luksus
nieufności? On chce tylko jednego: uśpić swoje prywatne upiory.

Fabuła nie jest skomplikowana, ale też nie ona jest w Czerni najistotniejsza. To miało być przede wszystkim studium postępującego szaleństwa, poprzez głęboką, chaotyczną introspekcję. Najważniejszy jest Jack Wilczynsky (jak go nazywa międzynarodowa konfraternia): jego myśli, uczucia, strach, walka i stopniowo przychodzące zrozumienie. Szaleństwo jednak wypada nieprzekonująco i w efekcie nie przeraża. Autorka w najnowszej powieści spróbowała skorzystać z radykalnie odmiennych niż do tej pory środków wyrazu. Styl ostentacyjnie męski, twardy, cyniczny, turpistyczny, demonstracyjnie współczesny zupełnie mnie jednak w jej wydaniu nie przekonuje. Wypada nienaturalnie, dominującym odczuciem, jakie mi towarzyszyło podczas lektury, było wrażenie przestylizowania i sztuczności. Za narracyjny symbol chaosu wewnętrznego mają posłużyć serie równoważników zdań, zajmujące niekiedy całą stronę, niczym seria z uzi czy wspominanego często na kartach Czerni kałasznikowa i rujnujące z kretesem pączkujący tu i ówdzie
nieśmiało klimat. Niestety, przywodzą one na myśl raczej pamiętnik egzaltowanego nastolatka, przekonanego, że im więcej kropek i mniej czasowników, tym większa siła emocjonalnego rażenia jego zapisków. Również metafory są często przeszarżowane, co daje groteskowy efekt. Tam, gdzie powinnam drżeć ze strachu, często z trudem opanowywałam chęć głośnego roześmiana się.

Pierwszy z czterech Upiorów jest zatem sporym rozczarowaniem. Sporym co prawda tylko metaforycznie, bo nawet przy szerokich marginesach i dużej czcionce, bardzo przyjaznej czytelnikowi z wadą wzroku, opowieść zajmuje zaledwie 230 stron i starcza na jakieś trzy godziny lektury. Nie długość się jednak liczy, a jakość. Prosta, przeciętnie zaskakująca fabuła, zrealizowana w konwencji, w której autorka najwidoczniej się nie odnalazła, czy raczej która ją przerosła, bo zamiary były chyba ambitne (motto ze znakomitej powieści Fight club), uzasadnia konkluzję, że tym razem jakości zabrakło. Może w ramach cyklu, którego każda odsłona ma być podobno utrzymana w innej stylistyce, Kossakowska odnajdzie bardziej jej odpowiadającą formułę. Pierwszą część literackiego eksperymentu wypada uznać za nieudaną, ale do czterech razy sztuka.

d48yr75
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d48yr75

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj