Cornelia Funke bardzo lubi nawiązania do klasyki. Jej sztandarowy cykl Reckless to dość swobodna wariacja na temat świata stworzonego przez braci Grimm. Pisarka garściami czerpie z tradycji, ale ostatecznie służy ona jedynie nadaniu szkieletu nowej historii. Oryginalne pomysły dają imponujący efekt końcowy wydobyty z płodnej wyobraźni Funke.
Nie inaczej jest i tym razem. Tytuł i okładka, przedstawiająca mrocznego rycerza na tle katedry i księżyca w pełni, mówią w zasadzie wszystko. Któż z nas w dzieciństwie nie chłonął z wypiekami na twarzy opowieści o duchach i nawiedzonych opactwach? Esencję wspomnień otrzymujemy w postaci Rycerza widmo. I naprawdę warto podzielić się tymi ekscytującymi emocjami z młodszym pokoleniem.
Stonehenge, ropuchy, nieprzyjazny internat, nagie wzgórza, gęste mgły i ponury cmentarz prezentują się wspaniale dzięki bogactwu opisów, jakie nam zafundowała Funke. Pisarka już wcześniej udowodniła, że potrafi kreślić słowem niezwykle barwne obrazy, stanowiące świetną pożywkę dla dziecięcej wyobraźni. Młodzi czytelnicy zawdzięczają jej doświadczenie radości zaczytania.
W Rycerzu widmo w bogaty świat fantazji zanurzamy się już z pierwszym zdaniem. Jedenastoletni Jon zostaje zmuszony przez mamę i jej partnera do wyjazdu do prestiżowej szkoły. Zamieszkuje w internacie w trzyosobowym pokoju z chłopcami, którzy tęsknią za domem równie silnie co on. Jednak nie jest mu dane osiąść w szkolnej rzeczywistości na dłużej, bo jego myśli zaprząta świat równoległy – pełen magii i duchów. Stwory okazują się wyjątkowo nieprzyjazne, toteż Jon przeżywa prawdziwe katusze do czasu, gdy poznaje ducha szlachetnego rycerza, Williama Longspee. Ten dzielny wojownik skrywa tajemniczy sekret i jak się zapewne domyślacie, mały Jon będzie musiał podjąć się trudnego zadania uporządkowania chaosu w świecie duchów. U boku będzie miał dwie urocze pomocnice – żądną mocnych wrażeń Ellę i jej zdziwaczałą babcię Zeldę, której postać fanom Terrego Pratchetta przywiedzie na myśl trzy wiedźmy – panie o wyglądzie godnym opiekunek czarów, kompletnie nie potrafiące tychże czarów wykorzystać. Ella wnosi powiew
przygody, Zelda – dawkę dobrego humoru. Wiernym kompanem okaże się również ktoś, kogo o bohaterskie czyny Jon by nigdy nie podejrzewał… ale to już doczytacie sami.
Rycerz widmo nie jest jedynie powieścią osadzoną w klimacie tradycyjnej baśni. Sporo czerpie również z klasycznego horroru. Opisy lorda Stourtona i jego martwych pomocników wywołają gęsią skórkę na plecach najodważniejszego zawadiaki z osiedlowego podwórka. Duchy są waleczne i pozbawione jakichkolwiek zahamowań. Ich celem są i rośli rycerze i mali chłopcy, których z chęcią zobaczyłyby martwymi… Nie są jedynie przezroczystymi zjawami krzyczącymi donośnie: „Uuuuuu!” Chętnie przywdziewają na siebie ciała martwych nieszczęśników, by móc położyć zimną dłoń na ramieniu ucznia, który miał to nieszczęście stanąć z nimi oko w oko…
„Wyglądał teraz jeszcze bardziej jak trup. Ślady rozkładu widać było od razu. Zęby w ustach pozbawionych warg były tak czarne i spróchniałe, jakby Stourton całą szczękę wykradł z któregoś z miejscowych grobów. Włosy miał już nie siwe, ale całkiem białe – zwisały mu na ramiona, rzadkie i cienkie niby pajęczyna; zaś nowa skóra opinająca szkielet przypominała śmiertelną koszulę, specjalnie dla niego skrojoną.”
Obok mrożących krew w żyłach opisów, napięcie budują teksty Jona: „Gdybym wcześniej wiedział…”, „dopiero z czasem się przekonałem, że nie było to zbyt rozsądne…” Atmosferę psują nieco zbyt dosłowne tytuły rozdziałów, które ułatwiają odgadnięcie kolejnych działań bohaterów. Ale to jedyny zarzut, który kieruję w stronę tej ciekawej powieści. Bo jest to świetna lektura nie tylko na wakacje.