„Nie od razu to do niego dotarło. Jego zaskoczenie było znacznie większe niż radość. Prawdziwy żyd! Simon bezustannie przyglądał się Izaakowi podczas lekcji i nie był w stanie tego pojąć. Chłopiec był wysoki, szczupły, miał ciemne włosy i wyglądał sympatycznie. Jak normalny człowiek.”
„Mogę ci pomóc w niemieckim, w końcu to mój ojczysty język – odezwał się Izaak.”
Tak się ze sobą poznali – bazując na zachwycie, nutce strachu i tej zwykłości, jaka unosi się nad wrogiem. Bo jest wojna. Bo jest Żyd. Bo przecież powinien być jakiś inny, naznaczony, chromy, a tymczasem zaczyna pomagać Simonowi, rodowitemu Szwedowi w niemieckim, z którym ten sobie nie radzi. Zaczynają się przyjaźnić, Izaak coraz częściej odwiedza dom rodzinny Simona, a jego rodzice za każdym odgłosem drzwi, zamykanych za Izaakiem, drżą i podskakują.
Bo prawda, którą do tej pory ukrywali przed Simonem, jest taka, że on też jest Żydem. Jego matka byłą chora umysłowo, ale zakochana. Oddała się więc swojej miłości, wędrownemu żydowskiemu skrzypkowi, pod wodospadem. W zamian otrzymała mały cud – dziecko, którym nie potrafiła się zająć. Simonem opiekują się więc Karin i Eryk Larssonowie, którzy ukrywają jego pochodzenie w obawie przed łatką bękarta, jaką mogą przypiąć mu ludzie. Teraz jego rodowód to dodatkowy pyłek kurzu, który trzeba zamieść pod dywan, ukryć w piwnicy lub na strychu, zamknąć na cztery spusty za bramą ust.
Brakowało mi w tej książce jakiejś soczystości, emocji, które zatłuszczałyby moje palce przewracające kartki, brakowało mi czegoś, co pozwoliłoby mi chłonąć tę lekturę każda komórką ciała. Piękny język, choć mocno oszczędny, choć kanciasty – czasem jednak zaciął w palec jednym celnym zdaniem, ale te słowa do mnie nie płynęły. Raczej mozoliłam się, by je w siebie przyjąć. Odkładałam ten tom wielokrotnie, by powrócić do niego za jakiś czas i cofać się kilka stron, żeby przypomnieć sobie o czym ostatnio czytałam. Nie związałam się z Simonem emocjonalnie, nie czułam jego nastrojów, nie umiałam rozpaczać, gdy był nieszczęśliwy. Z dystansem patrzyłam na wojenne i powojenne życie tej rodziny. Z dystansem podchodziłam do Simona, który miotał się w poszukiwaniu własnego ja – i to wcale nie dlatego, że był Żydem, z dystansem patrzyłam, jak wystawia na próbę swoją przyjaźń z Izaakiem, z dystansem obserwowałam rodzącą się niechęć Eryka do własnego/niewłasnego syna, jego rozczarowanie nim i symetryczną fascynację, jaka w
tym czasie powstawała w sercu Rubena dla małego żydowskiego chłopca, jakim w środku bywał Simon. Z dystansem też przyjęłam rolę Karin – to taka wszechmatka, która zawsze słusznie postępuje, bezbłędnie wie, co powinno się zrobić, czy powiedzieć, która kocha bez warunków i nie daje się kochać tym, co nie powinni, bo tak nie wypada. To matka, która mogłaby matkować komukolwiek, kto tego potrzebuje tylko dlatego, że taka jest rola, taka jej powinność, a nie ma to według mnie żadnych korzeni w prawdziwym uczuciu.
W moim odczuciu to, że Simon został uratowany w czasie wojny, nie jest tu najważniejsze. Ta historia, w swoim najgłębszym sensie i rdzeniu fabularnym, mogłaby się wydarzyć wczoraj w sąsiednim domu lub dwa lata temu w wieżowcu na Manhattanie. Wojna jest tu marginesem, jedynie zapalnikiem, iskrą, która podpala w Eryku i Karin gotowość do niesienia pomocy. Jeśli zamienić wojnę i pochodzenie Simona na, przykładowo, slumsy i bogatą rodzinę, która chce uratować biedne dziecko od biedy, nic nie zmieniłoby to w wymowie tej powieści. Wojna i niechęć do Żydów, pojawiła się, dała sygnał i toczyła się dalej gdzieś w głębi i tle, nie zmieniając wiele w losach bohaterów. To książka o tym, jaki wpływ mają na nas ludzie, którzy stanęli na naszej drodze. Książka o tym, czy biologiczni rodzice dają tylko kształt oczu i rąk, czy geny sprawiają także, że widzimy, a nasze dłonie tworzą? Simon jest synem skrzypka - miłość do muzyki jest w nim tak silnie zakorzeniona, że zamyka się na fałszywe dźwięki i przez to jego bliscy
sądzą, że muzyka jest mu obojętna. Ale za to Izaak ma smykałkę do ręcznych robót, jest najszczęśliwszy, gdy może z Erykiem budować łódź, podczas gdy dłonie Rubena są zbyt delikatne na młotek, gwoździe i dłuta.
Wahanie się między jednym a drugim rozwiązaniem uważam za sens tej książki. Tym samym porównanie jej z „Chłopcem w pasiastej piżamie” uważam za zwykły chwyt marketingowy osoby, która przeczytała kilka pierwszych stron książki, która wyłapała z tekstu słowo Żyd, imię Izaak i jakąś bombę, która wybuchła na którejś z kartek. Osoby, która źle zinterpretowała przyjaźń między Simonem a Izaakiem - przyjaźń nieprostą, ale nie skomplikowaną różnicami w pochodzeniu, ale w charakterach i w przekonaniach, w pasjach i w zainteresowaniach, w tym, co dla każdego z nich znaczyła miłość. Zestawienie tych dwóch powieści na podstawie paru akapitów i nieudanego researchu, to jak splatanie na siłę dłoni Niemca/Szweda z Żydem, bo tak będzie wzruszająco, jak zakładanie piżamy w paski osobie, która właśnie wstała i chce po prostu wyjść pooddychać świeżym powietrzem.