Stieg Larsson pisał o mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet. Olga Rudnicka poszła o dwa kroki dalej: nienawidzi i kobiet, i mężczyzn. Mam tu na myśli bohaterki i bohaterów jej najnowszej powieści, Fartowny pech.
Kobiety, wszystkie bez wyjątku, mają tu IQ pantofelka, i nie jest to nawet pantofelek Kopciuszka. Starsze, skrajne idiotki, nie przestają ani na moment wylewać z siebie potoków bzdur. Młodsze różnią się od siebie nieco bardziej: jedna to nimfomanka z osobowością sześciolatki, druga – lala trofeum, która woli prać koszule i piec szarlotki typkowi, który wygrał ją w karty i bez mrugnięcia okiem brać udział w mocno podejrzanych przedsięwzięciach, niż wracać do rodziców (a przy tym przykładnie studiuje wychowanie przedszkolne), trzecia to arogancka jędza, podobno sfrustrowana źle wybranym zawodem, ale kandydat na faceta zaraz wymyśli jej jakiś inny zawód, bo ona sama przecież nie potrafi… W epizodzie występuje jeszcze stalkerka - sadystka z wyobraźnią zainfekowaną pornografią, więc o kobietach już chyba wystarczy. Ale nie będziemy się długo martwić upadkiem obyczajów i degrengoladą ludzkich umysłów, bo wszystkie panie w tej powieści, podobnie jak panowie, to tylko sylwetki z papieru. A może raczej z celuloidu,
bo fabuła (której aż do ostatnich stron prawie nie ma) i rysunki postaci zdradzają bliskie pokrewieństwo z klonami „Kilera”, które paręnaście lat temu zalały polskie kina i nadal nawiedzają nocną porą stacje telewizyjne. Co do panów – mamy tu trzech głównych bohaterów, jednego macho i dwie ofermy, które na już pierwszych stronach powieści zaliczyły od autorki serię upokorzeń. Profesjonalnego kilera czytelnik poznał, gdy ten siedział na sedesie z opuszczonymi spodniami. Pozostałych dwóch także zostało poniżonych i ośmieszonych, zanim czytelnik zdążył powiedzieć im „dzień dobry”. Może więc nie warto się dziwić, że dwaj przyjaciele, absolwenci akademii policyjnej, po kilkunastu latach służby są posterunkowymi. Ciąg dalszy to afabularny raczej pastisz filmów Lubaszenki (jeśli pierwowzory były momentami zabawne, to pastisz, najwyraźniej, polega tu na tym, że nic nie jest zabawne ani przez chwilę). A pod sam koniec mamy prawdziwą krew, prawdziwe trupy i zaczyna się Pasikowski (a Chesterton przewraca się w grobie). Ponieważ Oldze Rudnickiej przysporzyły popularności powieści inspirowane twórczością Chmielewskiej i Kinga , to mogę tylko doradzić, aby zapomniała o Pasikowskim i nie szła tą drogą. Tyle jest innych dróg…