Największą siłą wydawnictwa Timof i cisi wspólnicy są całkowite niespodzianki, jakie co pewien czas sprawia swoim czytelnikom, wypuszczając tytuł zupełnie nieznany, autora, o którym nikt wcześniej nie słyszał. Takim właśnie komiksem jest w Polsce Oskar Ed młodego słowackiego rysownika Branko Jelinka. To jeden z najbardziej zaskakujących komiksowych debiutów na naszym rynku od dawna, tym lepiej się więc składa, że to całkiem udane dzieło. Jelinek opowiada skomplikowaną historię o zagubionym chłopaku – tytułowym Oskarze. Oskar nie ma szczęśliwych wspomnień z dzieciństwa – ojciec go opuścił, nadopiekuńcza matka zmieniła ten okres w piekło, a on sam jak przez mgłę pamięta, że posiadł dziwny dar, który musiał ukrywać. Ale jego problemy nie skończyły się gdy nadeszła dorosłość. Bo tajemniczy dar powrócił i okazuje się, że dotyk, który ożywia przedmioty może być prawdziwym przekleństwem, zwłaszcza gdy rusza za tobą policja.
To, że Jelinek nie jest jeszcze dojrzałym artystą jest oczywiste nawet dla mało wprawnego oka. W Oskarze Edzie miewa problemy z anatomią postaci, które często wyginają się pod nienaturalnym kątem. Nienajlepiej radzi sobie z planowaniem kadrów. Jego rysunki często przeładowane są niepotrzebnymi, rozpraszającymi uwagę szczegółami. Bardzo irytujące jest także fatalne tłumaczenie, o którym wiele złego napisano już w innych miejscach. Wystarczy więc, że dodam tylko, że kilka niepoprawnych zwrotów sprawiło, że zacząłem się poważnie zastanawiać, czy nie przerwać lektury. Warto jednak pokonać ten odruch i przeczytać album do końca. Kiedy bowiem przymknie się oko na te niedociągnięcia pozostaje naprawdę wciągająca historia o kilku co najmniej warstwach. Jest to jednocześnie niezła opowieść fantastyczna, nienajgorszy kryminał, wciągający dramat psychologiczny o dojrzewaniu i udana próba sportretowania toksycznych rodzinnych związków. Każdy rozdział niesie ze sobą niespodziankę, a przewidzieć co się wydarzy za
chwilę jest naprawdę ciężko. Najważniejsze jednak, że są to niespodzianki bardzo sensowne, nie burzące opowieści, a komiks naprawdę dobrze i przyjemnie się czyta. Sportretowanie Oskara jako postaci o anonimowej, zniekształconej facjacie było posunięciem ryzykownym, ale ostatecznie przyniosło wiele dobrego – kaganiec, który nosi bohater to prosta i wymowna metafora, a dzięki odczłowieczeniu jego wyglądu nie sposób odczytywać tego dzieła autobiograficznie (a przecież takie odczytanie samo narzuca się przy każdej opowieści o traumatycznym dzieciństwie). Interesująco jest również w warstwie graficznej. Pomimo wytkniętych wpadek widać, że słowacki rysownik to materiał na niezłego artystę. Jego kreska jest prosta i przejrzysta, zaś wykorzystanie szczegółu i chwytów z filmowej narracji sprawia, że co jakiś czas można zachwycić się dobrą sekwencją kadrów. Widać bardzo silną inspirację twórczością Katsuhiro Otomo (do której zresztą Jelinek przyznawał się otwarcie podczas spotkania na WSK). Cieszy także, że tak
młodemu artyście udało się konsekwentnie pociągnąć kilkusetstronicową opowieść – przeskoczenie pomiędzy krótką formą, a czymś dłuższym dla wielu artystów jest dużym problemem.
Oskar Ed nie jest komiksem wybitnym, jednak z pewnością warto mu poświęcić nieco uwagi. Ciekawy bohater, dobrze poprowadzona historia, kilka interesujących warstw interpretacyjnych, to elementy, które rzadko kiedy goszczą w komiksach młodych twórców. Dlatego nie zawiodą się ci, którzy przymkną oko na niedoskonałość warsztatu i tłumaczenia i po prostu przeczytają ten komiks.