Chciałbym być nieprawdopodobnie dobrym mężczyzną. Rozmowa z Januszem L. Wiśniewskim
Dlaczego Pan zaczął pisać?
To wywołuje - uzasadnione także moim zdaniem - zdziwienie, że facet, który zajmuje się nauką, doktor informatyki, doktor habilitowanych chemii, który nie ma przygotowania humanistycznego, nagle w wieku 44 lat pisze książkę. Nie byłoby to wydarzeniem, gdyby ta książka nie była wydarzeniem. Ale stała się wydarzeniem i wszystkich interesuje, jak to się stało. Głównie z powodu smutku, który przeżywałem w 1998 roku.
Zrobiłem habilitację z chemii, wchodziłem powoli, ale skutecznie w wiek średni – 44 lata, i robiłem podsumowania. Zdałem sobie sprawę, że nie piszę o tym, co czuję: artykuły i książki naukowe, programy komputerowe. W ogóle nie piszę o tym, co czuję. A chcę pozostawić po sobie coś, co pokaże, jak odczuwałem. Po zrobieniu habilitacji miałem ogromną ilość czasu, pojawił się pewien rodzaj pustki i nowego wyzwania, by robić coś nowego. Nie chciałem pisać bloga, zresztą w 1998 roku słowo ‘blog’ nie było znane, przynajmniej w Polsce.
Zacząłem pisać rodzaj pamiętnika, fabularyzowanych historii, które znałem lub w których uczestniczyłem. Bez zamiaru wydania. Nawet nie wierzyłem w to; nie byłem na tyle arogancki, by wierzyć, że ktoś wyda moją książkę. Pisałem do elektronicznej szuflady. Chciałem, by po pewnym czasie wracając do tego, przeczytać coś interesującego. Chciałem, żeby to mogło się podobać. Głównie mnie samemu. Ponieważ miałem ciekawe życie, mieszkałem i pracowałem w wielu miejscach na kuli ziemskiej, wydawało mi się, że mam właściwy materiał. Wypreparowałem fabułę z autentycznych wydarzeń, dodałem do tego swój sposób przeżywania, swoją wrażliwość, swoje emocje. I tak powstała Samotność w Sieci .
Wysłałem fragmenty do krytyka, który zaczął mnie przekonywać, bym to wydał. Ja – chemik, informatyk, mieszkający we Frankfurcie daleko od Polski, w której – tak mi się wydwało. Więcej ludzi pisze książki niż je czyta. W końcu mnie jednak przekonał. Zacząłem wysyłać manuskrypty do różnych wydawnictw, których adresy znalazłem w Internecie. I tak 5. września 2001 roku ta książka się pojawiła. Lista adresów była - na szczęście - ułożona w porządku alfabetycznym. Bardzo szybko pojawił się adres wydwanictwa „Czarne” z Wołowca Moniki Sznajderman i Andrzeja Stasiuka. Andrzej którejś nocy zabrał mój manuskrypt do pokoju i spędził z nim noc. Rano zadzwonił do Prószyńki i S-ka i postanowili zaryzykować dzieląc prawdopodobne (śmiech) straty po połowie.
Trafiła w dobry moment. W Polsce następował boom fascynacji Internetem. Książka zaczęła żyć własnym życiem, dla wielu środowisk stała się kultowa. Mimo, że minęło już blisko 5 lat od dnia wydania Samotności... nie przyzwyczaiłem się jeszcze do tego hałasu wokół tej książki. Odważając się opublikować swój adres e-mailowy na okładce książki nie zdawałem sobie sprawy, co robię. W mojej skrzynce jest ponad 22 tys. e-maili od czytelników, moją stronę internetową www.wisniewski.net odwiedziło ponad 470 tysięcy ludzi. Wydawało mi się, że popularność tej książki wkrótce przeminie. Książki podobnie jak pierwiastki promieniotwórcze mają swój czas połowicznego rozpadu i po określonym czasie jest ich o połowę mniej na świecie. Trwanie Samotności... wydaje się przeczyć temu prawu.
W Pana tekstach powracają pewne motywy, np. samotny mężczyzna, pijany, spędza Wigilię pod oknem swojego dawnego domu, oraz imiona – Jakub, Marta. Dlaczego?
Jest to związane z imionami osób, które to przeżyły. Nie mogłem mówić o samotnym mężczyźnie nie używając jego imienia. To jest nieuczciwe wobec mnie, czytelnikowi jest obojętne, jak bohater ma na imię. Mnie to obojętne być nie mogło. Nie potrafiłem przeżywać ich emocji kojarząc z nieprwadziwymi imionami.
Te imiona, które miały dla mnie znaczenie, które pojawiały się w moim życiu, pojawiły się również w powieści. Przeżywam emocje wymawiając pewne imiona lub słuchając ich brzmienia. A to jest moja książka i mogłem nadać imiona takie, jakie chciałem. One są prawdziwe. Są przypisane do postaci.
Dlaczego kobiety w Pana książkach są sponiewierane, umęczone i nie umieją być szczęśliwe?
Kobiety bardzo często są umęczone i sponiewierane, bo przeżywają nieszczęśliwe miłości. Ja o szczęściu nie potrafię pisać, ono jest banalne. Ludzie przeżywają szczęście właściwie identycznie. Poza tym cudze szczęście momentami jest drażniące i wywołuje w nas zawiść. Łatwiej jest pisać o smutku. Ze smutkiem się utożsamiamy. Smutek jest częstszy. Szczęście jest rzadkie. Cały czas szczęśliwi są wyłącznie ludzie psychicznie chorzy. Wydaje mi się, że nawet w raju, jeśli istnieje, anioły popadają w melancholię. Inaczej nie byłyby tak dobre i tak empatyczne.
Moje kobiety są udręczone i nieszczęśliwe, ponieważ albo tęsknią za prawdziwą miłością albo są nią rozczarowane. Kobieta gdy traci miłość to jakby traciła życie. Kobiety są przekonane, że jeśli podarowały komuś swoją miłość, to drugiej takiej nikomu już nie mogą ofiarować ponieważ miały tylko taką jedną jedyną. Poza tym kobiety są o wiele bardziej przywiązane do obietnic, które złożyły. Mężczyźni bardzo często mylą miłość z pożądaniem, i w tym emocjonalnym rauszu pochodzącym od molekuł amfetaminowych i opiatowych (jako chemik wiem co mówię) podpisują często wszelkie dokumenty. Niektóre w urzędach stanu cywilnego. Kobiety podchodzą do miłości z większą odpowiedzialnością uważając, że mają o wiele więcej do zyskania. I do stracenia też.
Skąd pomysł na wprowadzenie do tekstu, który jest klasycznym wyciskaczem łez, elementów groteskowych, np. sceny, w której bohaterka wpada pod koparkę?
Uważa Pani że to jest groteska? Można i tak na to spojrzeć. Pomijając, że życie jest bardzo groteskowe, to ta historia zdarzyła się naprawdę (z wyjątkiem tego, że w rzeczywistości była to ciężarówka, a nie koparka). Ludzie nie mogą uwierzyć, że można na 316 stronach opisać tyle nieszczęść. Ci, którzy krytykują tę książkę, bardzo się nad nią pastwią wyrzucając mi właśnie ten „ciąg nieszczęść”... Ale taki był mój zamiar. Pamięć o tych nieszczęściach trwała we mnie i chciałem dać jej ujście. Ta książka była pisana dla mnie. Ona nie miała nikomu imponować. Jak można zaimponować szufladzie?
To nie miał być wyciskacz łez, to miał być zapis zdarzeń. Życie jest groteskowe – przez swoją koincydencję czy zbieżność faktów. Tak się po prostu zdarzyło. Mogłem napisać, że ona umarła. Ale to niczego nie wyjaśniałoby. Ta dziewczyna tak zginęła. Co miałem innego wymyślić?
Pewnie jest Pan często o to pytany: czy utożsamiał Pan siebie-autora z Jakubem? Wyposażył go Pan w życiorys, który jest zbieżny z tym, co można przeczytać o Panu na obwolucie książki.
Zgadza się.
Samotność w Siec i to książka debiutancka. Tak mówią statystyki: pierwsze książki są najbardziej autobiograficzne. Zresztą moim zdaniem wszystkie książki są po części zawsze autobiograficzne. Podziela to zdanie na przykład Wharton, który kiedyś powiedział, że z własnej biografii można napisać nieskończoną liczbę historii. Ja zawsze do tego dodaję: niekoniecznie prwadziwych. To pierwszy powód. Drugi powód jest taki, że nie miałem obaw, ponieważ książka nie miała przedostać się na zewnątrz, nie wierzyłem, że ktoś ją wyda. Pisałem ją jak pamiętnik, więc wyposażałem bohatera w swoje emocje. Po trzecie – pisałem o mężczyźnie, którym chciałbym się stać. Chciałbym być takim nieprawdopodobnie dobrym mężczyzną. Ten typ mężczyzn kobiety doskonale znają. Ale jedynie ze swoich pragnień, marzeń i snów. Nigdy ich nie spotykają. Trochę naiwnie wierzyłem, że gdy to spiszę, a potem przeczytam, tak się właśnie stanie. A ja tej książki już później nie przeczytałem...
Pisze Pan o ludziach zakochanych, ogarniętych pasją. To są tematy zarezerwowane dla młodych bohaterów. Jak w kontekście tworzonej przez Pana literatury będzie wyglądał kryzys wieku średniego?
U kobiety i u mężczyzny przebiega on inaczej. Mężczyzna w wieku średnim o wiele mniej boi się samotności; on potrafi być atrakcyjny dla kobiety nawet wtedy, gdy jest gruby i podstarzały. Wystarczy, że jest bogaty, ma władzę. Te afrodyzjaki, niezależnie od wyglądu, przyciągają do niego kobiety. Mężczyzna może być ojcem do 70. czy 80. roku życia. Kobiety od pewnego momentu przestają oferować możliwość urodzenia komuś dziecka. Poza tym od kobiet wymaga się atrakcyjności. W sposób naturalny ta atrakcyjność z biegiem czasu spada o czym doskonale wiedzą firmy kosmetyczne i chirurdzy plastyczni. Szanse 50-letniego mężczyzny na tzw. rynku matrymonialnym są stale bardzo duże. Szanse kobiet, które wchodzą w menopauzę, z pewnością są nieporównywalnie mniejsze W związku z tym wchodzenie w wiek średni jest inne i towarzyszą mu inne lęki. Swoich bohaterów konfrontuję z tymi lękami.
Czy „cykle zamknięte” z opowiadania o tym samym tytule są analogią cyklu menstruacyjnego?
Cykle zamknięte ze zbioru Zespoły napieć to najbardziej autobiograficzny fragment mojej prozy. Tym praktykantem jestem ja. Ja tego cyklu na szczęście nie doświadczyłem, mogłem go jedynie obserwować u starszych rybaków. Oni muszą mieć za czym tęsknić, by istniał sens zrywania kartki z kalendarza każdego wieczoru. Mężczyźni też mają swoje cykle, andropauza jest również dokuczliwa. Nie mają może napadów ciepła i nie muszą brać hormonów, ale też przeżywają i czują nadchodzenie zakończenia pewnego etapu w swoim życiu. U kobiety jest to zamknięte fizjologicznym aktem, który był tylko pretekstem do połączenia jedną klamrą opowiadań w Zespołach napięć .
Jaka była reakcja środowiska naukowego na fakt, że Pan zaczął pisać? Wiedziano o tym?
Nie. Nikt o tym nie wiedział. Nikt zresztą tutaj w Niemczech nie przeczytałby książki w języku polskim. Czasami tylko, po powrotach z podróży służbowych do Polski pytano mnie, dlaczego pojawiam się w telewizji. Wtedy musiałem wytłumaczyć. Tylko raz spotkałem się z komentarzem na temat mojego pisania. Podczas spotkania po obronie pracy doktorskiej, której byłem promotorem, jeden z profesorów powiedział do mnie: „Janusz, ja myślałem, że jesteś poważnym człowiekiem, a ty książki piszesz!”
Rozmawiała Marta Buszko.