Wenecja. Miasto, któremu pisana jest zagłada i krotochwile. Gmatwanina uroczych kamieniczek, kanałów, magicznych mostów i placyków… baśniowa i tajemnicza, choć od tak wielu lat opiewana przez romantyczne dusze. Nikt właściwie nie pamięta tego, co wydarzyło się trzynaście lat temu. Zbezczeszczonych zwłok młodej dziewczyny, koszmaru zbrukanego, nagle zakończonego życia. Gdy nagle na parowcu odnalezione zostają zwłoki młodej kobiety, prostytutki, i kuriera cesarskiego, w nikim nie wzbudza to większych emocji, jak w komisarzu Tronie. Niestety na krótko. Dość szybko sprawa zostaje mu odebrana. Wyższe konieczności sprawiają, że ta zbrodnia zostaje odsunięta. Wyjaśnienia, choć płytkie, znajdują zwolenników. Ale specyficzny komisarz Alvisse Tron znajduje nagle niespodziewaną, i zaskakująco despotycznie dowcipną, sojuszniczkę. To sama cesarzowa Sissi. Znudzona i zauroczona tym światem. Zniewolona konwenansami, ale wciąż nosząca w sobie tą iskrę, którą wystarczy rozdmuchać…
Stare, szlacheckie rody, podupadłe, choć wciąż starające się zachowywać pozory, stają się wraz z Wenecją tłem dla kryminalnej powieści łotrzykowskiej. Debiutu literackiego Nicolasa Remina, autora o wielu zainteresowaniach. Zarazem filozofa, jak i literaturoznawcy zakochanego w historii sztuki. Fanatycznego czytacza książek. Ale Śnieg w Wenecji, to także pierwszy tom przygód sympatycznego komisarza. Człowieka wyrosłego z Wenecji, arystokraty, owego romantyka, który nigdy nie trwoni czasu… Opowieść spisana jest dobrze, z charakterystyczną właściwą sobie nutką, lekka i dopieszczona humorem. Postacie wynurzające się ze stron zdają się być znajome. Mieszanka dworskiego życia, pałaców, których mury wołają o pomoc, ludzi nie przyznających się do problemów i przeróżnych masek, zdających się skrywać więcej, niż powinny. Szczególnie w takich okolicznościach. To wszystko przykryte śniegiem, jakby same niebiosa zapragnęły sobie odpuścić i zwyczajnie przykryć wszelkie ślady i zło tego świata. Jednak jest tutaj też
jakaś pustka. Pewne niedopełnienie. Brak życia w owym malowniczym tle i filmowa postać Sissi, zbyt zainspirowana kreacją Romy Schneider. I ten morderca…
Śnieg w Wenecji niestety nie rzuca na kolana. Nie wciąga aż tak, by stąpać po weneckich uliczkach, czy czuć na policzkach płatki śniegu. Intryguje, ale nie wzrusza. A szkoda. W końcu sama fabuła jest warta poznania.