Dlaczego z zasłuchanych w baśnie dzieciaków wyrastają nastolatki, dla których czytanie jest nieprzyjemnym obowiązkiem, a szkolna tortura, przepraszam, miało być: lektura, prawdziwym koszmarem? Pewnie dlatego, że czytający baśnie rodzice nie pytają, czemu autor Kapturka uczynił go akurat czerwonym, a nie zielonym. A Kopciuszek, czy jest bardziej pozytywistyczny, czy bardziej romantyczny? I dlaczego Andersen wielkim pisarzem był? Czy nie było tak, że kiedy szkoła zaczęła uczyć nasze dziecko czytania, przestaliśmy mu czytać, a zaczęliśmy o d p y t y w a ć? Czytanie stało się pańszczyzną, telewizja – nagrodą? A co się stanie, jeśli nie przestaniemy czytać dziecku? Może płynnie przejdziemy do czytania z dzieckiem, słuchania, o czym przeczytało, albo (hosanna!) któregoś wieczora dziecko zacznie czytać nam?
Niestety, to nie nasz przypadek. Gdzieś wkradł się błąd. Teraz w sąsiednim pokoju tkwi nastolatek, na biurku lektura odtwarzająca, jak zdarta płyta, wciąż tę samą stronę czterdziestą ósmą. Czy jeszcze coś da się z tym zrobić? Daniel Pennac twierdzi, że się da. Czy rzeczywiście, czy też autor przejawia nadmierny optymizm - to zatroskany rodzic i nauczyciel musi już osądzić sam.
Francuzi czytają. Listę książkowych bestsellerów można spisać, przeszedłszy przez parę wagonów metra. Zawsze, kiedy wracam z la douce France, właśnie z tego powodu ogarnia mnie leciutki smuteczek. Więc jeśli oni już się martwią, tym bardziej warto sięgnąć po Jak powieść nad Wisłą. Poza materiałem do przemyślenia, jest to zgrabnie, może trochę nazbyt efektownie napisany kawałek prozy. Rozdziały nazywają się na przykład tak: „Prawo do nieczytania. Prawo do przeskakiwania stron. Prawo do nieskończenia książki. Prawo do czytania byle czego. Prawo do czytania byle gdzie. Prawo do czytania na wyrywki.” Lekarstwo smaczne, ale, przynajmniej moim zdaniem, niekoniecznie skuteczne.