„Popatrzcie tam, na komin. Popatrzcie, to jest krematorium. Wszyscy pójdziecie do krematorium. Trzy tysiące stopni ciepła. Komin to jedyna droga na wolność” – Lagerführer Karl Fritzsch skierował te słowa do nowo przybyłych do obozu Auschwitz, wśród których znajdował się osiemnastoletni Władysław Bartoszewski. Dziś, dobiegający dziewięćdziesiątki były więzień Auschwitz o numerze 4427, mówi: „Przez lata całe śnił mi się ten poranek, każdej nocy tam wracałem, widziałem komin i słyszałem, jak Fritzsch mówi, że jest tylko jedna droga na wolność – przez komin. I nawet we śnie bladłem”.
Piotrowi M. Cywińskiemu i Markowi Zającowi, działającym wraz z Bartoszewskim w Międzynarodowej Radzie Oświęcimskiej i doskonale znającym jego biografię, udało się przeprowadzić z profesorem rozmowę przejmującą i bardzo osobistą.„Wszyscy więźniowie przebywali w jednym i tym samym Auschwitz, ale jednocześnie każdy więzień przebywał w swoim Auschwitz. Różne były kręgi piekła, różne były doświadczenia. (…) Dlatego należy być świadomym, że dzieje Auschwitz to suma indywidualnych losów, cierpień, pamięci. Poza tym nie wolno zapomnieć, że już na wieki będzie to historia niedopowiedziana. Nigdy bowiem nie będzie nam dane poznać relacji setek tysięcy tych, których w tym obozie pomordowano” – zauważa Bartoszewski.
Mój Auschwitz to książka wstrząsająca. Jakże mogła być inna? Przyznam, że gdy po szeregu opowieści o brutalnym traktowaniu więźniów, przeczytałam o Bożym Narodzeniu w obozie, musiałam na trochę odłożyć lekturę. „Na placu apelowym SS-mani postawili ogromną choinkę ze światłami, a pod nią kazali położyć nagie trupy. Taki obozowy prezent” – wspomina Władysław Bartoszewski. Innym razem mówi: „W obozie przestaliśmy (…) roztrząsać, czy to straszne i niehumanitarne, że biją. W naszym rozumieniu ważniejsze były konkrety: dostać w mordę czy nerki? Lepiej w mordę, byle tylko nie kijem, żeby nie pękła czaszka”. W Moim Auschwitz często powtarza, że nie był bohaterem. Nie zrobił nikomu krzywdy, ale też nie oddał za nikogo życia. Jego zdaniem tylko ci, którzy poświęcili dla kogoś własne życie, mieliby prawo powiedzieć, że zrobili dość.
U młodego Bartoszewskiego, po powrocie z obozu do domu, zdiagnozowano ogóle wycieńczenie, zakażenie krwi, furunkulozę, gronkowca złocistego, schodzenie paznokci, owrzodzenia i odmrożenia. Lekarzowi, gdy skończył go badać, po policzku spłynęła łza. Schorowany Bartoszewski leżąc w łóżku dyktował swoje wspomnienia, na podstawie których powstał „Oświęcim. Pamiętnik więźnia” Haliny Krahelskiej – pierwsza w Europie broszura poświęcona KL Auschwitz. Czytamy w niej: „…zwolniono nas, te nędzne potłuczone, poranione szkielety, kościotrupy, poruszane jeszcze jakimś wewnętrznym życiowym uporem… Ale wnętrze nasze, to, co nazywa człowiek duszą, nasze dążenia, nasze tęsknoty, to jakoś nie od razu poszło z nami, pozostało uwięzione tam, w obrębie Oświęcimia”.
„Oświęcim. Pamiętnik więźnia”, podobnie jak tekst „W piekle” Zofii Kossak, „Apel” Jerzego Andrzejewskiego, broszura autora ukrywającego się pod pseudonimem O. Augustyn oraz dwa teksty Bartoszewskiego, znajduje się w drugiej części książki, następującej po wywiadzie. Wszystkie te utwory zostały w niej zawarte dlatego, że są profesorowi wyjątkowo bliskie.
Bartoszewski po powrocie do zdrowia wstąpił do AK oraz zaangażował się w działalność Rady Pomocy Żydom „Żegota”. Podjął też studia na tajnych kompletach. Wspomina: „Byłem naprawdę wdzięczny wykładowcom, że w tak infernalnym czasie próbują myśleć o wartościach trwałych, że uczą, choć dookoła płonie świat”. W rozmowie z Cywińskim i Zającem opowiada o czasie, gdy w jego życiu zabrakło „metafizycznego umocnienia” oraz o znaczeniu, jakie miało dla niego spotkanie z o. Janem Zieją i z Zofią Kossak. Także dla tych zwierzeń warto sięgnąć po Mój Auschwitz.
Od niemal 70 lat, jakie upłynęły od uwolnienia go z obozu, Bartoszewski – odznaczony medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata – wraca do swoich bolesnych wspomnień na niezliczonych spotkaniach, wykładach, publikuje książki i artykuły o „czasie pogardy”. Opisuje świat za pomocą mnóstwa nazwisk, dat, szczegółów. Znany z tego, że im dłużej mówi, tym dłużej chce się go słuchać, wykorzystał swój talent, by ocalić od zapomnienia ludzi, których od dawna z nami nie ma. I by pomóc nam zrozumieć, co spowodowało, że w Auschwitz zapłonął świat. Mówi: „Ostatni z nas odchodzą. Zostaną nasze historie. Dobrze by było, gdybyście wyciągnęli z nich wnioski”.