Miłość uprawiana w oparach opium, obficie wspomagana egzotycznymi drinkami, zawczasu zakładająca liczne i częste zmiany partnerów, po to aby nie dopuścić do stanu jakiegokolwiek zaangażowania lub – co dużo gorsze – do nudy. Geje i lesbijki, transwestyci, niewierne żony i mężowie-uwodziciele. Nie, to wcale nie jest streszczenie najnowszej powieści Houellebecqa czy plejada bohaterów z filmu Almodovara. To tematy i postaci od zawsze interesujące Colette, francuską pisarkę, której twórczość rozpoczęła się wraz z XX wiekiem.
Jak chciała sama Colette, Czyste, nieczyste to „książka, która na smutno opowie o przyjemności” i ma stać się „jednym z elementów skarbca wiedzy o zmysłowości”. Autorka, której dzieła zebrano w piętnastu tomach, uznawała ją za swoją najlepszą publikację. Oczywiście i tu, tak jak w innych swoich powieściach, nie stroni od motywów autobiograficznych, a opisywane przykłady czerpie z najbliższego otoczenia. Daje upojny obraz francuskiej belle epoque, którą sama dobrze znała od strony buduaru i burdelu. Colette z ogromnym wyczuciem i bardzo subtelnie porusza się pomiędzy płciowymi tożsamościami i seksualnymi doświadczeniami swoich bohaterów. Przywołując, jakby na scenę, kolejne postaci, szuka odpowiedzi na pytanie o źródła namiętności, o początek, z którego bierze się pożądanie i o moment, w którym gaśnie, a także o jego konsekwencje. Jedną z jej bohaterek jest starsza kobieta, która ma młodego, zazdrosnego i pełnego seksualnej energii kochanka. Zmęczona miłością, a jednocześnie zbyt słaba, by odejść, żyje
z nim w kłamstwie, udając miłość i oddanie. Kolejna postać, znudzony życiem Don Juan-mizoginista z jednej strony nie potrafi żyć bez kobiet, uwodzi je i daje im rozkosz. Z drugiej jednak nienawidzi ich, bo dając rozkosz, sam jej nie zaznaje. I w końcu Damien – bezinteresowny szafarz namiętności, który uwielbia emocjonalnie znęcać się nad kobietami i zostawia je w chwili, gdy są najbardziej uległe i zaangażowane. Kolejne postaci to kolejne „czyste” lub „nieczyste” elementy gry zwanej „miłością”. Właściwie każdy gra według własnych reguł, których pod żadnym pozorem nie może zdradzić przeciwnikowi. W ten sposób jednak, każdy w jakimś sensie przegrywa.
Choć w 1932 roku, gdy po raz pierwszy ukazała się książka Colette, takie otwarte, przenikliwe mówienie o ludzkiej seksualności i płciowości musiało być szokujące, to dziś, po wspomnianym już Houellebecqu czy chociażby po książkach Manueli Gretkowskiej nie robi na nas wielkiego wrażenia. Nie jest to proza skandalizująca, choć w otwarty sposób mówi o związkach homoseksualnych, o transwestytach czy pederastii. Kiedyś zapewne rewolucyjna, dziś już trochę trąci myszką. Czyta się ją trochę tak, jakby się oglądało obrazy Toulouse-Lautreca lub stare pocztówki z Matą Hari. Ponadto z pewnością współczesne feministki i lesbijki za żadne skarby nie zgodzą się na wykładnię Colette, która twierdziła, iż swoimi działaniami pragną one upodobnić się do mężczyzn. Dlatego dużo i głośno mówią, noszą krótkie włosy, amputują piersi, ubierają niezgrabne garnitury, których nie potrafią nosić. Te współczesne Amazonki nawet polują i jeżdżą konno, aby przeniknąć męskim zapachem i sposobem bycia. Z kolei geje ubierają się w damskie
sukienki, kolorowe koszule, obwieszają świecidełkami i są nieznośnie sentymentalni. W rzeczywistości więc nie akceptują swojej płci i chcą stać się płcią przeciwną. Ile jest kobiety w mężczyźnie a mężczyzny w kobiecie? – można by zapytać. Autorka popularnego cyklu o Klaudynie pokazuje różne sposoby uprawiania miłości. „Istnieje mniej sposobów uprawiania miłości, niż się mówi, lecz dużo więcej, niż się myśli.” – mówi w pewnym momencie jedna z bohaterek. Są to miłości czyste: usankcjonowane przez społeczeństwo, oparte na pozytywnych emocjach, dobre, wyzwalające. Lub też nieczyste, uprawiane w tajemnicy, mające źródło w namiętności i pożądaniu. Colette bawi się w reportera, który zagląda do buduarów i w słuchacza, który zbiera ludzkie historie. Zresztą dobrze wie o czym pisze. Przecież i jej życie – skandalistki, feministki, biseksualistki było zabawą na granicy miłości i namiętności, a ona sama mogłaby stać się bohaterką niejednej biografii z licznymi „momentami”.