Wytrawny przekręt nie był powieścią dla abstynentów, a Marsylski szwindel nie jest powieścią dla łasuchów na diecie. Całe szczęście, że pobyt Sama Levitta i Eleny Morales w Marsylii nie trwał zbyt długo, bo Elena musiałaby pewnie kupić sobie nową, o numer większą, już nie taką małą czarną.
Druga część cyklu o przygodach pary prawników z Los Angeles, podobnie jak poprzednia, także jest o tym, że zamiast tkwić za szczelnymi szybami klimatyzowanej kancelarii, można delektować się życiem na wysokiej stopie (ach, te prywatne jachty, helikoptery i odrzutowce…), cieszyć się słońcem i prowansalską kuchnią, a przy okazji zarabiać naprawdę duże pieniądze. Wystarczy tylko być bystrym i obracać się we właściwych kręgach. Konkretny zawód – właściwie niekonieczny. Tym razem z faktu, że Sam i Elena są prawnikami, nic właściwie dla fabuły nie wynika. Talent Sama do niekonwencjonalnego rozwiązywania problemów, o którym dowiedzieliśmy się co nieco w Wytrawnym przekręcie , teraz, z dnia na dzień, uczynił go PR-owcem firmy deweloperskiej, ubiegającej się o lukratywny kontrakt w Marsylii. Rzeczywiście, w deweloperce skuteczny lobbing i dobre kontakty to połowa sukcesu, a czasami nawet cały. Tym razem chodzi o zjednanie sobie
wpływowych osób we władzach miejskich Marsylii, bo miasto zamierza zagospodarować jeden z ostatnich kawałków gruntu przylegających do dzikiej plaży i organizuje właśnie przetarg. Nie sposób nie kibicować mocodawcy Sama, który chce tam zbudować zielone osiedle mieszkaniowe i konkuruje z dwiema innymi firmami, planującymi futurystyczne wysokościowce (osobiście nie mam nic przeciw wysokościowcom, ale akurat w Marsylii wieża Zahy Hadid, interesująca z bliska, w panoramie miasta widzianego od strony morza tkwi jak topór najeźdźcy). Gra idzie o wysoką stawkę i tym razem przeciwnicy nie przebierają w środkach, ale dreszczu i gęsiej skórki nie ma się co obawiać w tym ciepłym klimacie. Przetarg przypomina konkurs piękności, albo raczej premierowe pokazy filmowe, a co do sensacyjnej intrygi, to jest żywcem wyjęta z filmów klasy B z lat siedemdziesiątych, tych, które ogląda się z uśmiechem, myśląc o tym, że ekipa filmowa z pewnością świetnie się bawiła na planie, może nawet lepiej, niż widzowie.
Zatem, podobnie jak w Wytrawnym przekręcie , jest miło, Marsylia urocza i kusząca, szczególnie, gdy ma się dużo wolnego czasu i wypchany portfel. Ale ja wolałam dawnego Mayle’a, nawet, gdy w jego opowieściach o prowincjonalnym życiu najbardziej dramatycznym wydarzeniem była pęknięta rura w łazience.