Ból, cierpienie i przerażenie. Okrutna historia "wilczych dzieci"
Bojowy szlak czerwonoarmistów znaczyły stosy bestialsko pomordowanych bezbronnych ludzi, masowe gwałty, grabieże, pożary i powszechna dewastacja mienia. Śmiertelne żniwo wśród ludności cywilnej zbierał też przeraźliwy głód. Gdy umierały matki, dzieci, często kilkuletnie, zostawały same. Historie "wilczych dzieci" zebrała Wioletta Sawicka. Oto fragment jej książki.
"Königsberg płonął. Dookoła panował tylko strach, głód i wszechobecna śmierć. Mama zbierała każdy okruch i każdą łupinę. Nie było już psów i kotów. Pewnego styczniowego poranka obudziłem się w przerażającej ciszy. Mama nie płakała i nie żaliła się więcej. Bardzo blada leżała w bezruchu. Byłem wówczas chory, tak że z trudem dogrzebałem się do mamy. Miała zimne ręce, chciałem je ogrzać. Wtedy zrozumiałem, że zostałem sam…
Później przyszedł do nas stary mężczyzna z taczką, którego zadaniem było zabieranie ciał, i zabrał mamę. Następnego dnia przyszedł znowu. Prawdopodobnie oszacował mnie jako następnego kandydata do wywiezienia, ale ja jeszcze trochę żyłem. Poprosiłem go, żeby zabrał mnie i pokazał, gdzie pogrzebana jest mama. Ponieważ byłem bardzo lekki, wsadził mnie na swoją taczkę i zawiózł tam.
Tego strasznego obrazu nigdy nie zapomnę. Dół z ciałami dzieci, kobiet, wszyscy pomordowani ludzie ze śladami tortur. Niczym szkielety...
Teraz byłem zupełnie samotny w totalnie zniszczonym mieście. Okropnym, strasznym, całym czarnym. Twarze ludzi też były czarne – z głodu i z braku nadziei. Były tam też otyłe twarze – pijane, przerażające, które na nas wrzeszczały: 'Faszyści! Pozabijać ich!'. Wróciłem do swojej zimnej nory i uświadomiłem sobie, że pozostaje mi jedno – umrzeć".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Barbarzyńskie eksperymenty na więźniach KL Buchenwald. Niektórych preparatów używa się do dzisiaj
To fragment wspomnień pochodzącego z Prus Wschodnich Olafa Pasenau. Miał jedenaście lat, gdy po głodowej śmierci matki w 1946 roku został sierotą. Jedną z tysięcy wschodniopruskich sierot, które musiały walczyć o przetrwanie po tym, gdy podczas srogiej zimy 1945 roku Armia Czerwona zajęła pierwsze terytorium III Rzeszy, czyli Prusy.
Bestialskie mordy, pożogi, grabieże, gwałty – tego doświadczyła od czerwonoarmistów cywilna ludność Prus Wschodnich, jeśli nie zdążyła bądź nie chciała się ewakuować na Zachód przed nadciągającą sowiecką nawałnicą. Rosjanie wzięli bezlitosny odwet za zbrodnie popełnione przez Niemców na froncie wschodnim i śmierć prawie 10 milionów cywilnych rodaków.
W tym miejscu ciśnie się na usta stwierdzenie, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Przez lata wszechwładnego panowania rasa hitlerowskich "panów" na okupowanych przez siebie terenach paliła miasta, wioski, dokonywała masowych rozstrzeliwań i mordowała w obozach zagłady miliony ludzi. I także najbardziej bezbronnym zgotowała straszliwą gehennę.
Muszę w tym miejscu wspomnieć o masakrze dokonanej przez hitlerowców na cywilach w Warszawie, określanej mianem "Rzeź Woli". Między 5 a 7 sierpnia 1944 roku z rąk niemieckich oprawców zginęło od 40 do 60 tysięcy ludzi. Zorganizowanym, masowym egzekucjom i mordom towarzyszyły gwałty oraz bestialstwo, które nie oszczędzało nawet najmłodszych. W egzekucjach przeprowadzanych na terenie całej Woli zginęło tysiące dzieci.
Symbolem potwornej zbrodni stała się Wanda Lurie, nazywana Polską Niobe. W trakcie pacyfikacji Powstania Warszawskiego, będąc w dziewiątym miesiącu ciąży, przeżyła egzekucję i rozstrzelanie trójki swoich dzieci.
Ból, cierpienie i przerażenie, z jakim musiały sobie radzić dzieci walczącej Warszawy, opisuje w książce "Warszawskie dzieci ’44" Agnieszka Cubała. Autorka przytacza wiele relacji osób, które w dorosłym już życiu wciąż zmagały się z traumą po wydarzeniach, jakich były świadkami bądź uczestnikami podczas Powstania Warszawskiego. Wyjątkowo wstrząsające są zeznania Janiny Rogozińskiej, które złożyła przed Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Kobieta wraz ze swoimi dziećmi znalazła się w grupie cywilów otoczonej przez około czterdziestu żołnierzy SS, którzy z karabinów maszynowych otworzyli ogień do zgromadzonych.
"Widziałam, jak z kobiety ciężarnej, rannej w brzuch, wypłynęło dziecko, jak Niemiec podszedł, wziął żyjące dziecko, położył na jakimś żelazie i kłuł drutami".
To tylko jeden z wielu przykładów bestialstwa wobec dzieci przytoczonych przez autorkę w niezwykle poruszającej książce.
Piekło na ziemi hitlerowcy zgotowali nie tylko dzieciom Warszawy, ale także na pozostałych okupowanych terenach. Między innymi w Łodzi.
Dzieci bito za wszystko i zarazem za nic… Za rozbitą miskę wyznaczano dwadzieścia pięć batów. Tyle samo za posikanie łóżka. Bito za grubo obrane ziemniaki.
Na apelu jedna z dziewczynek krzyknęła, że ukazała się jej Matka Boska. Pozostali uklękli, zaczęli się modlić. Nadbiegły wachmanki, wśród nich Genowefa Pohl, i zaczęły bić wszystkich gdzie popadnie, kijami i pejczami.
Bito za moczenie się. Za mówienie po polsku. Za oderwany guzik. Za uśmiech i brak uśmiechu. Za płacz przy posiłku. Za to, że był poniedziałek, a nie wtorek. Za ósmy dzień tygodnia. Za wszystkie plagi świata.
Ten cytat pochodzi z książki "Mały Oświęcim" autorstwa Jolanty Sowińskiej-Gogacz i Błażeja Torańskiego, wydanej przez wydawnictwo Prószyński Media w 2020 roku, która traktuje o ukrytym w granicach łódzkiego getta hitlerowskim obozie dla polskich dzieci.
Przez dwadzieścia pięć miesięcy funkcjonowania obozu przy ulicy Przemysłowej, od grudnia 1942 do stycznia 1945 roku, umieszczanym tam dzieciom nazistowscy zbrodniarze zgotowali piekło na ziemi, gdzie bicie i głodzenie stanowiły podstawowe kary. Relacje byłych więźniów są tak wstrząsające, że czytając, zaczęłam odczuwać ich cierpienie.
Podobnie jak nie mogłam spokojnie czytać lub słuchać opowieści osób ukazanych w mojej książce. Dzieci z Prus Wschodnich także zapłaciły wysoką cenę za wojnę rozpętaną przez Hitlera. Rozdzielone z bliskimi, zdane tylko na siebie, przemierzały dziesiątki kilometrów, żeby zdobyć do zjedzenia kawałek padliny. Głodujące, pracujące ponad siły, widziały śmierć gwałconych matek czy sióstr, ukrywały się w lasach i ruinach przed radzieckimi zdobywcami i ich zemstą.
Niektóre sieroty wschodniopruskie miały tylko po kilka lat, gdy musiały same zatroszczyć się o siebie, aby przeżyć. Tak jak Waltraut Minnt.
"Będę te sceny pamiętała do samej śmierci. Wszystko, co wtedy widziałam, wszystko… Zaczęliśmy jeść psy i koty. Niektórzy mówią, że jedli szczury. Ja szczurów nigdy nie jadłam, tylko psy i koty… Miałam pięć lat, gdy trafiłam na Litwę. No i zaczęłam żebrać. Sama, zupełnie sama. Niektórzy ludzie zamykali przede mną drzwi na zamki, żeby nie dało się wejść… Spałam na polach, w lasach, w stogach siana. Gdy przynoszono psom jedzenie, pędziłam, żeby im trochę podebrać…".
Według szacunków w latach 1945–1948 w Prusach Wschodnich ukrywało się około 10 tysięcy osieroconych dzieci. Niektóre źródła podają, że nawet 25 tysięcy. Dokładnej liczby nie da się ustalić.
Nikt przecież skrupulatnie nie liczył wałęsających się małych bezdomnych istot. Ani tych, które zamarzły, umarły z głodu, padły z wycieńczenia, ginęły przy torach pociągu czy utonęły w Niemnie, kiedy przeprawiały się przez rzekę na litewską stronę, żeby zdobyć żywność lub nająć się tam do pracy, czy też wreszcie pochodziły z gwałtów i zostawały po urodzeniu porzucane przez matki.
W Polsce los sierot wschodniopruskich, które kilka dekad później nazwano wilczymi dziećmi, to zapomniany, przemilczany lub wręcz nieznany fakt z tużpowojennej historii naszej części Europy.
Choć od dawna mieszkam na tych terenach, po raz pierwszy usłyszałam o "wilczych dzieciach", gromadząc materiały do powieści "Anna. Gorzki smak miodu". Anna była postacią fikcyjną, lecz na podstawie dosłownie szczątkowych w Polsce publikacji na ten temat starałam się w powieści wiernie oddać realia, w jakich żyły "wilcze dzieci".
Czy ich losy w obliczu tego, czego doświadczyły od hitlerowców polskie dzieci, poruszą czytelników?
Wszak pamięć o bestialstwie nazistów wciąż jest żywa. Jednak na wojnie nie ma tylko jednej pokrzywdzonej strony. Dziecko jest zawsze ofiarą, niezależnie po której stronie frontu zostało narodzone. Dlatego podjęłam wyzwanie, aby przypomnieć tamte wydarzenia. Tym bardziej że obecnie za naszą południowo-wschodnią granicą powtarzają się one w swej najdramatyczniejszej postaci.
Nie zamierzam oceniać historii ani wartościować cierpień lub porównywać, które były większe: dzieci polskich czy wschodniopruskich. Boli mnie cierpienie każdego dziecka. Każde zostawia trwałe ślady w dziecięcej duszy. Dzieci nie wywołują wojen, lecz są ich ofiarami. Przed osiemdziesięcioma laty były nimi także dzieci z Prus Wschodnich, tak jak teraz te z Ukrainy. I podobnie jak wówczas również są bestialsko krzywdzone kobiety. Znów najsłabsi płacą najwyższą cenę za bezsensowną wojnę.
– Zawsze gdy oglądam w telewizji wojnę w Ukrainie i widzę, co Ruscy robią z kobietami i dziećmi, mam przed oczami rok 1945 i tamtą piwnicę, w której kilku Sowietów gwałciło moją mamę, a mnie trzymali pod karabinem. Mama prędko potem umarła, a ja zostałam sama z młodszym bratem. Teraz widzę te same sowieckie metody – opowiadała jedna z moich bohaterek, Elżbieta Sobczak, podczas naszego spotkania w Elblągu.
Wojenne obrazy w telewizji rozdrapują także wciąż niezabliźnione rany u kolejnej mojej bohaterki, Mazurki, Marty Matyszewskiej.
– Wszystko do mnie wraca, gdy to oglądam. Widzę tamtą drogę w lesie i pijanych sołdatów, którzy rozstrzelali ludzi z naszej wioski, gdy uciekaliśmy przed Ruskimi w kilka rodzin z Małszewa w styczniu 1945 roku. Zabili moją mamę, trzy siostry, nasze sąsiadki i ich dzieci. Mnie ranili w biodro. Miałam dziewięć lat, gdy zostałam sierotą. Ja też jestem takim trochę wilczym dzieckiem.
Dawne "wilcze dzieci" to teraz starsi ludzie. Dużo z nich już odeszło. Pozostała garstka ostatnich świadków historii, którą zdecydowałam się przypomnieć. W większości mieszkają w Niemczech lub pozostali na Litwie, dokąd kilkadziesiąt lat temu zawiódł ich żebraczy los.
Książka Wioletty Sawickiej "Wilcze dzieci" ukazała się 11 października 2022 r. nakładem wydawnictwa Prószyński.
WP Książki na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski