„W zasadzie najważniejsze jest samo życie. A jak już jest życie, to najważniejsza jest wolność. A potem oddaje się życie za wolność. I już nie wiadomo, co jest najważniejsze…”.
„Bohaterowie tamtych czasów” - tak mówi się o ludziach, którzy kształtowali kraj, politykę, walczyli i umierali, czasem zabijali, by nam żyło się lepiej. Wielkie nazwiska, które przyjmuje się jako najwybitniejsze, wielkie, niezastąpione. Czasami jest się za młodym, żeby podważać to, co mówi starszyzna. Autorytety przyjmuje się jako swoje, nie pytając, nie dociekając, nie podważając. A kiedy już się wydorośleje, zajmują nas inne rzeczy- bardziej przyziemne, codzienne, bliskie, bo dotyczące nas bezpośrednio. I znów często nie ma czasu na zastanawianie się nad „bohaterami tamtych czasów”.
Marek Edelman. Tak, o tym człowieku wspominano w szkole. Że był, że walczył, że bohater, że wielki człowiek. Ktoś kiedyś kazał przeczytać * Zdążyć przed Panem Bogiem*, ale tego nie zrobiłam. Były ważniejsze sprawy. Edelman żył gdzieś tam, leczył, co jakiś czas widziałam go w telewizji. A potem umarł. I wtedy też przyjęłam za większością, że to wielka strata.
Minął rok od kiedy odszedł. Postanowiłam sięgnąć po książkę dwóch świetnych dziennikarzy - Witolda Beresia i Krzysztofa Brunetko (notabene, sama ją podarowałam w prezencie przyjaciółce jakiś czas temu). Marek Edelman: Bóg śpi to zapis wywiadu przeprowadzonego w 2007 roku. Wywiad wzbogacony o wspomnienia związane z Edelmanem. W chwili, kiedy zaczynałam lekturę, chciałam dowiedzieć się jak najwięcej o „tamtych czasach” i wydawało mi się, że wywiad będzie najlepszą drogą.* Po kilkunastu stronach poczułam, że już nie chodzi o „tamte czasy”, ale o samego Marka Edelmana.* Już tylko on mnie interesował. Jego sposób mówienia, sposób bycia, a nawet jego miny utrwalone na zdjęciach załączonych do książki. Ta lektura stała się dla mnie studium przypadku, studium człowieka, który nigdy nie był mi szczególnie bliski, bo jakby mógł być? Nie te czasy…
Ateista, apodyktyczny Żyd, który wszystkich traktuje jak idiotów. Dosłowny aż do granic. Bez poszanowania dla rozmówcy, krytyczny i nieustępliwy. Taka była powierzchowność, taki się wydawał. Gdy analizuje się jego słowa, jego filozofię życiową (choć, jak sam twierdził, nie był ani filozofem ani psychologiem), wygląda, jakby był on jedną wielką sprzecznością. Ale czy tak było faktycznie? Pięknie to ujął Stanisław Krajewski, pisząc w swoich wspominkach „Marek Edelman był nadzwyczajny na wiele sposobów. Też dlatego, że był uosobieniem sprzeczności. Sprzeczności między tym, co mówił, a tym, co robił. Mówił o człowieku jako o fragmencie przyrody, jakby był jedynie zwierzęciem. Jednocześnie trzymał się bezwzględnie wartości moralnych, czyli zachowywał się w sposób zupełnie niezwierzęcy (…) Chętnie dawał porównania do zachowania się zwierząt, na przykład stad zwierzęcych, które chronią najsłabsze osobniki, a jak nie mogą - porzucają. A zarazem to on był tym, o którym z największą możliwą pewnością można było
rzec, że – wbrew wszystkiemu- nie porzuci. Dlatego należy zważać nie tyle na jego słowa, ile na czyny.”
Gdy dotarłam do końcowych stron, gdzie dzieci z gliwickiej szkoły wspominają spotkanie z Edelmanem, nie było siły na powstrzymanie łez.Bo to były piękne wspomnienia. Piękny wywiad. Piękny człowiek.