Ciekawe, co by pan na to powiedział, panie da Vinci? Na ten świat pełen łatających maszyn i pańskich w końcu wynalazków? Czy wystraszyłby pana smród na ulicach, a może zafascynował huk maszyn? Co odnalazłby pan znajomego poza swoim nazwiskiem, umieszczanym w tak wielu miejscach? Uznali pana za mistrza malarstwa, nadali pańskiej sztuce dziwaczne nazwy, inni określają pańskie malarstwo za pełnię symbolizmu, niedopowiedzeń oraz mitów. Uważają za człowieka, który był pewien, iż kiedyś ktoś stanie obok pańskiego dzieła i odkryje zawarte w nim przesłania. Ale są i ci, którzy widzą wyłącznie szaleństwo w dążeniu do przekazania innym magii. Widzą w panu „wielkiego szyfratora”, który przez dzieła chciał przekazać największe tajemnice i prawdy naszego świata. Ale są również tacy... oni tylko kochają Mona Lisę.
Michael J. Gelb uznał pana za półboga, w pewnym sensie. W swojej pierwszej książce: Myśleć jak Leonardo da Vinci wyłożył siedem tez, dotyczących zasad Pańskiego geniuszu. Zasad, które nam, zwykłym śmiertelnikom, miały pomóc stać się lepszymi. W tej drugiej swojej książce, na poły tylko biograficznej, zwyczajnie się... powtarza. Wkracza w sferę duchowego rozwoju czytelnika i grzebie w niej, nie bacząc na skutki. Powinniśmy, jego zdaniem, dzięki tym słowom osiągnąć głębię, ale tak naprawdę zatapiamy się tylko w ryciny i zdjęcia. Zamiast poszukiwać prawdy, poczucia odpowiedzialności, wyostrzać swoją świadomość i baczyć na własny cień, zamiast dążyć do równowagi, integracji, oraz czcić w sobie miłość, otrzymujemy papkę nawiedzonego „psychoanalityka”. Nader pewnego swych tez, co chyba należy docenić.
Wydaje się jednak, iż poza mądrymi słowami Gelb przede wszystkim po prostu postanowił wykorzystać pańską wielką popularność do wypromowania swych tez. Popularność którą ponownie przywrócił panu Dan Brown i jego Kod Leonarda da Vinci. Niestety ta książka jest po prostu nawiedzona, ale nie przez pańskiego ducha. Tylko czasem można go gdzieś uchwycić, spotkać przypadkiem za kolejną stroną, gdy nagle istotne jest to, jak postrzegałeś świat. Ale niestety to tylko chwile, zbyt krótkie by uciec od tego terapeutycznego bełkotu. Czy naprawdę potrzebujemy książek, kolejnych, które starają się naprawić nasz świat? Przy ilości tego typu poradników, winniśmy być już dawno geniuszami samostanowienia, istnienia i działania wyłącznie dla dobra ogółu. A tak nie jest. Godne pochwały jest tylko potraktowanie, nader ekumeniczne, religii. Autor nie opowiada się za żadnym z wierzeń, tym samym zbliżając się ku teorii Hicka. Niestety, zobrazowanie jego teorii, poprzez modnego Leonardo da Vinci, z czasem staje się wprost
odpychające. I tylko te zebrane ryciny, zdjęcia oraz biografia jeszcze jakoś pozwalają dotrwać do końca. W rzeczywistości, poza rycinami, resztę znajdziecie w każdym poradniku, mówiącym jak żyć. Na szczęście sam Mistrz, nadal pozostaje tajemnicą! I jak się panu, panie da Vinci podoba ten świat?