Tak to już jest, rodzice obiecują maluchowi status księcia, a życie przynosi jedynie handel herbatą... Człowiek, przyzwyczajony do wielkich marzeń i dodatkowo dotknięty głęboką traumą z przeszłości, zwraca swój gniew przeciwko nie tym, co trzeba. Czy to może dziwić?
Raczej nie, gdyż jest to klasyczny mechanizm (niestety tylko psychologiczny). Dziwią natomiast w drugiej części prequela Darów Anioła inne rzeczy. A przynajmniej dziwią mnie. Najwyraźniej bowiem Cassandra Clare przełamała swój stały schemat, gdyż tom drugi prezentuje się lepiej od pierwszego. Przede wszystkim, ilość dziur logicznych w intrydze jest naprawdę skromna, w porównaniu z takim Miastem popiołów czy Miastem szkła powiedziałabym, że wręcz pomijalna. Równocześnie występuje o większa ilość wątków niż zazwyczaj - właściwie każdy z głównych bohaterów dostaje nawet więcej niż przysłowiowe pięć minut. Otrzymujemy wyjaśnienia części tajemnic z przeszłości, które w poważnym stopniu rzutują na teraźniejszość (dotyczy to zwłaszcza Willa), a - choć z trudem przechodzi mi to przez klawiaturę - rozwój głównego wątku romantycznego
(jest ich bowiem masa, także z udziałem postaci drugiego planu, ale są dosyć różnorodne) naprawdę mnie zaskoczył i odbiega od tego, do czego przyzwyczaiła mnie nie tylko dotychczasowa twórczość autorki, ale także cały mój kontakt z paranormalnymi romansami.
Kontynuowany jest też motyw niezgody Jessamine na jej tożsamość Nocnej Łowczyni - który uważałam za najciekawszy element tomu pierwszego - i to w sposób istotny dla rozwoju fabuły. Obiektywnie należy przyznać, że Clare po prostu zaczęła sobie lepiej radzić z konstrukcją utworu (albo znalazła lepszych beta readerów - podziękowania dla nich za wskazywanie niekonsekwencji i anarchronizmów zamieściła zresztą na końcu) - każda cegiełka trafia w pewnym momencie na swoje miejsce, właściwie żaden wątek nie jest „kwiatkiem u kożucha”. Owszem, znacząca część wydarzeń wciąż daje się przewidzieć ze sporym wyprzedzeniem, ale rośnie udział rozwiązań autentycznie zaskakujących. Niektóre elementy intrygi zaskakują brutalnością, „dorosłością” - chyba Clare przyjęła, że czytelnicy, którzy zaczęli swoją przygodę z jej twórczością Miastem kości , dorośli już do tego typu rozwiązań fabularnych.
Poprawiła się też psychologiczna prezentacja postaci - miejsce poradnikowego, łopatologicznego rozwodzenia się nad uczuciami zajęło na ogół stawianie bohaterów w trudnych sytuacjach i krótki komentarz na temat ich reakcji. Wypada to dużo bardziej wiarygodnie i o wiele mniej nużąco. Nie brakuje oczywiście typowych dla gatunku zachwytów nad aparycją i sformułowań w stylu „mimo zmęczenia wyglądał jak prerafaelicki Apollo” oraz tzw. „momentów”, ale bez nich nie mielibyśmy już do czynienia z paranormalem, więc wspominam o tym jedynie dla porządku. Zresztą, z powodów wyjaśnionych powyżej, witałam je raczej przelotnym uśmiechem niż tradycyjnym jękiem.
W końcu coś typowego.
O dziwo, zważywszy tytuł, Mortmain w tym tomie pozostaje jedynie w tle, jako Złowrogie Zagrożenie, nieco miejsca poświęca się jedynie jego motywacji.* Autorka co prawda próbuje odmalować go jako Przewidującego Geniusza Zła, jednak nie jest w tym dążeniu konsekwentna.* Na tom trzeci pozostało jeszcze całkiem sporo zagadek, obawiam się jednak, że ostateczna konfrontacja wypadnie nieco gorzej niż interludium.
Słowo o korekcie - tradycyjnie dla tego cyklu, chyba nie zaistniała. O ile to w ogóle możliwe, pod względem ilości literówek, błędów fleksyjnych i koszmarnych przypadków poprzestawianego szyku zdaniowego jest jeszcze gorzej niż w tomie poprzednim. Częstokroć wspomniane błędy wykoślawiają sens całych zdań. Jest to największy minus całej powieści, bo fatalnie rzutuje na odbiór i bardzo go utrudnia tym, którzy lubią czytać ze zrozumieniem. Nie potrafię zrozumieć, czemu najczęściej zjawisko to występuje w wydawanych przez MAGa paranormalach, które ponoć przynoszą największy dochód. Nie podejrzewam, by chodziło o brak szacunku dla tych, którzy tak licznie nabywają tego rodzaju powieści. Ale pośpiech nie tłumaczy wszystkiego.
Podsumowując: Mechaniczny książę należy do zdecydowanie najlepszych powieści Cassandry Clare, wciąż jednak pozostaje paranormalem i nie jest do końca wolny od wad jej poprzednich dokonań. Skoro już jednak musi to być paranormal, to wolę go w takim wydaniu niż w wersji oferowanej przez Lauren Kate czy Leigh Fallon . I oby te pochwały nie stanęły mi kością w gardle przy recenzowaniu kolejnego tomu.