Stare, zrujnowane zamczyska, kryjące tajne lochy. Zagubione na mglistych wrzosowiskach miasteczka, których mieszkańcy każdej nocy zamykają się w swoich domach. Ponure leśne ostępy pełne bezdennych bagien. Odludne pustkowia, na których słychać jedynie wycie i zawodzenie wichru. Osiedla postawione przez chciwych deweloperów na starych cmentarzach. Tych wszystkich typowych dla horroru scenerii nie znajdziemy w zbiorze opowiadań Sępy. Jego autorzy poszli inną drogą i umiejscowili akcję większości swoich tekstów w okolicy sobie bliskiej i dobrze znanej. Okazuje się, że Poznań oraz otaczające go wsie i miasteczka mogą być doskonałą areną do rozgrywania widowisk tajemnych, niesamowitych i krwawych. Co więcej, Cichowlas i Rostocki nie poprzestali na swojskiej scenerii – również po bohaterów i sytuacje fabularne sięgnęli całkiem niedaleko. Odnaleźli grozę w sprawach codziennych, które składają się na życie nasze i naszych sąsiadów. Przecież wystarczy, że chociaż jeden element całkowicie realistycznej układanki
niespodziewanie się wykruszy, a na jego miejscu znajdzie się jakiś inny, pochodzący nie do końca z naszego świata.
Zapewne wspomniana geograficzna i emocjonalna bliskość, którą odnajdujemy w opowiadaniach debiutującego duetu pisarskiego, powoduje, że trzymają nas one w napięciu i budzą nasze uśpione lęki. W końcu nie wszyscy byli w nawiedzonym zamku czy na wrzosowiskach, ale większość z nas odwiedziła biurowiec w centrum miasta czy podupadłą kamienicę gdzieś na peryferiach, przysiadło w parku czy restauracji. W wizjach Rostockiego i Cichowlasa okazuje się, że w takim biurowcu może się mieścić przejście do innego świata („Drogowskaz”), kamienica zaś może stać się miejscem urzędowania wampirów („Kamienica na Lodowej”). Nawet w parku zdarza się spotkać ducha zaginionej dziewczyny („Odnaleziona”). A restauracja? Także tutaj pojawiają się tajemnicze istoty, które potrafią nieźle uprzykrzyć życie bohaterowi, notabene autorowi horrorów („Niemoc”). Wyjątkiem potwierdzającym regułę są trzy teksty, których akcja rozgrywa się w bardziej odległych rejonach naszej planety. Bo choć miejsca są od kraju nad Wartą oddalone, to groza,
którą w nich wieje, nadal jest swojska. Dzieje się tak i w Hamburgu, gdzie bohater podejmuje się opieki nad umierającą staruszką („Bal w Blankenese”), i w sercu Afryki, dokąd wyrusza ekipa filmowa, by nakręcić film o plemiennych rzeziach („Griot”). Dzieje się tak również w alpejskich kurortach narciarskich, które nawiedza niedźwiedziołak („Höllewand”). Spośród piętnastu opowiadań, z których każde trzyma równy poziom warsztatowy i opiera się na ciekawym pomyśle, szczególną uwagę zwracają dwa. Tytułowy tekst zbioru w skondensowanej formie naświetla problemy etyczne i społeczne związane z kręceniem i oglądaniem filmów ukazujących śmierć i cierpienie. Z kolei w „Pobitych garach” na pomysł rodem z filmowej „Gry” Finchera wpada kilkoro przyjaciół. Z okazji urodzin jednego z nich pozostali organizują turniej paintballa, w którym chcą udawać prawdziwą śmierć.
Autorzy postawili sobie za cel straszyć i wzbudzać dreszcze. W dużym stopniu im się to udało, także dzięki temu, że zachowali umiar w używaniu typowych dla masowego horroru gadżetów. Ale oprócz tego udało im się rozbudzić w czytających sporo innych emocji. A to dlatego, że oprócz cech charakterystycznych dla ulubionego przez nich gatunku, ich twórczość posiada również inne walory. Ukazuje żywych, wiarygodnych bohaterów, kieruje się psychologicznym prawdopodobieństwem, miewa drugie dno. Dlatego też Sępy są lekturą, mogącą zainteresować także osoby, które każdy tom opatrzony etykietką „horror” omijały dotąd z daleka.