Trwa wojna – a właściwie okupacja. Najeźdźcy zaczynają sprowadzać kolonistów, którzy zajmują domy uwięzionych mieszkańców Wirrawee i okolic. Grupka nastolatków – teraz już jest ich sześcioro, nie ośmioro – stara się jakoś przeżyć w górach, w Piekle. Próbują dowiedzieć się czegoś o swoich rodzinach, przyjaciołach, planują i wykonują akcje dywersyjne. Dojrzewają, dorastają w przyspieszonym tempie, muszą podejmować decyzje, od których zależy ich życie – co oznacza, że czasem też muszą zabijać. Kiedy wreszcie spotykają dorosłych „partyzantów” i cieszą się, że wreszcie będą mogli zrzucić z siebie brzemię odpowiedzialności – okazuje się, że nie mogą im ufać. Ci, którzy mieli być dla nich oparciem, okazują się głupkowatymi bufonami, a ich postępowanie doprowadza wkrótce do tragedii. Masakra, której świadkami są Ellie i jej przyjaciele, uzmysławia im, że są zdani wyłącznie na siebie. Wkrótce odkrywają też przerażającą prawdę...
Marsden po raz kolejny dał popis świetnego pisarstwa. Inwazja, ukazana początkowo jako nie aż tak brutalna, jak można byłoby się tego spodziewać, stopniowo zmienia się w pełną przemocy i upokorzenia okupację. „Partyzancka wojna”, którą prowadzi grupa Ellie, niewiele ma w sobie z romantyzmu, z jakim zwykle się ją kojarzy pod wpływem rozmaitych filmów i opowieści. W Piekle jest zimno, mokro, żeby przeżyć trzeba kraść i ukrywać się, trzeba też zabijać i to niekoniecznie w walce. Nastoletni bohaterowie muszą też poradzić sobie z krańcowymi emocjami, ze strachem, nienawiścią, gniewem, chęcią zabijania wrogów za to, co zrobili ich rodzinom, przyjaciołom i rodakom. Wojna, ten „bicz boży”, kształtuje im charaktery: doskonalą się, upadają; odkrywają w sobie cechy, których istnienia nawet nie podejrzewali. Podczas pokoju, z dorosłymi przy boku, pewnie dorastaliby bardzo długo. Nikt zresztą nie oczekiwałby od nich niczego innego. W świecie, w którym się nagle znaleźli, nie ma na to czasu: każdy błąd może kosztować
wolność – jeśli nie życie. W tej sytuacji „dzieciaki” okazują się być o wiele mnie dziecinne, niż zwykli o nich myśleć dorośli. Ale to przecież także młodzi ludzie: chcieliby w miarę normalnie funkcjonować, uczyć się, kochać, żartować, śmiać, bawić, robić plany na przyszłość. Przecież jeszcze niczego tak naprawdę nie przeżyli, a wojna ograbia ich z każdego dnia młodości. Muszą się więc nauczyć, jak godzić obowiązki, konieczność, z naturalną chęcią korzystania z życia i jego uroków.
W powieści Marsdena nie ma naciąganych, nieprawdopodobnych sytuacji (choć wyczyn z tosterami jest co najmniej zaskakujący), patetycznych słów (z wyjątkiem tych, które padają w obozie dorosłych partyzantów), patriotyzmu „na pokaz”. W ogóle nie ma mowy o patriotyzmie, ale jest on widoczny na każdym kroku, w działaniach Ellie i jej przyjaciół – i to zarówno ten lokalny, jak i ten narodowy. Sporą część fabuły zajmują działania: nie sposób się nudzić przy lekturze, bo zawsze coś się dzieje, tempo akcji jest szybkie, choć w granicach rozsądku. Postaci są barwne, pełnowymiarowe, psychologiczna motywacja ich postępowania jak najbardziej uzasadniona. Świetna lektura!