Sunset Park ukazał się w Stanach Zjednoczonych dwa lata temu. Kto wie, czy nie jest to najbardziej gorąca powieść w dorobku Paula Austera. W końcu amerykański pisarz przyznał w jednym z wywiadów, że po raz pierwszy podczas pisania nie przeniósł się w odległe czasy, lecz osadził akcję swojej najnowszej książki w okolicach roku 2009. Wiadomo, Amerykanie przeżywają kryzys. Pisarze i wydawcy narzekają na zmniejszające się nakłady. Młodzi ludzie nie widzą dla siebie perspektyw, więc wycofują się na peryferie życia. Bród, smród i recesja, a wynajmowanie mieszkania jest drogą imprezą, więc trzeba mieszkać alternatywnie. Stąd pomysł na squat, bo w końcu do czegoś trzeba wykorzystać, rozpadające się budynki, w których nikt nie chce mieszkać oprócz grupy kontestatorów turbokapitalistycznej rzeczywistości.
Auster nie po raz pierwszy udowodnił, że potrafi po mistrzowsku oddać relacje międzyludzkie, które dzieją się pomiędzy czwórką osób, zamieszkujących brookliński squat. Nieokrzesany muzyk Nathan, niespełniona artystka Ellen, pisząca doktorat o „Najlepszych latach naszego życia“ Alice, a wreszcie wzorowany na postaciach z powieści Fiodora Dostojewskiego Miles Heller prowadzą egzystencję na granicy legalności - i nie chodzi tu bynajmniej o wolną miłość, śmiercionośne narkotyki, czy rzępolenie zardzewiałych strun elektrycznych gitar, lecz upadek jednego z amerykańskich mitów. Mit ten mówi o tym, że dzieci będą żyć dostatniej od pokolenia rodziców.Za każdą z wymienionych postaci ciągnie się historia, a uwaga narratora skierowana jest na Milesu, który od wielu lat nie odzywa się do dobrze sytuowanych w branżach artystycznych rodziców, wybierając żywot, utrzymującego się z prac dorywczych trampa. Jak widać, nad powieścią unosi się anarchizujący duch oporu, który z pewnością sprawi, że wielu przeczyta najnowszą
powieść Amerykanina z wypiekami na twarzy. Mimo tego, Sunset Park nie do końca przekonuje mnie fabularnie, lektura w większym stopniu rozbudziła moje oczekiwania niż je spełniła, a nad wymową ideową utworu można się spierać, aczkolwiek się do tego w tej chwili nie kwapię.
Niezależnie jednak od wyżej wymienionych niedociągnięć, odnoszę wrażenie, że powstała powieść godna uwagi, opowiadająca o zjawisku nowej bezdomności lub poruszająca, przy oddaniu współczesnych realiów, odwieczną problematykę zadomowienia.Stara się przy tym wyrazić głos wchodzącego w dorosłość pokolenia, która nie najpełniej się odnajduje w wyznaczonych przez społeczeństwo rolach, świadomie wybierając stanie na uboczu i marginalizację. Jest to wreszcie stadium oporu; postawy często kojarzonej z niedojrzałością lub de facto z kapitulacją. Do tego dochodzi nieszablonowa narracja amerykańskiego pisarza, która może zachwycić tych czytelników, którzy z jego utworami, będą stykać się po raz pierwszy. Dla innych czytanie o brooklińskich squatersach raczej nie okaże się aż tak wielkim olśnieniem.