Wampiry, wilkołaki i duchy. Literatura zwykła nadawać tym postaciom szczególnie złowrogą aurę, ze strony na stonę czynić je coraz bardziej enigmatycznymi i nieodgadniętymi. Pisarze z upodobaniem umiejscawiają wampiry w upiornych zamczyskach, a wilkołakom każą skradać się po najgłębszych i najciemniejszych zakątkach lasów. Tym razem rzecz ma się zgoła inaczej. Tak zwani nadludzcy są pełnoprawnymi obywatelami Wielkiej Brytanii; członkami szacownych stowarzyszeń, elitarnych klubów i londyńskiej socjety. Struktura społeczna jest przejrzysta i klarowna – wilkołaki dzielą się na zrzeszone w watahach lub samotniki żyjące poza grupą, wampiry natomiast funkcjonują w ramach swoich uli lub żyją poza ich obrębem jako tułacze. Ponadto zarówno wilkołaki, jak i wampiry typują swoich przedstawicieli, którzy to stają się bezpośrednimi doradcami jej królewskiej mości. Wilkołak sprawujący urząd quasi-premiera to dewan, zaś wampir wybrany do piastowania tego stanowiska to potentat. W społeczeństwie istnieje jeszcze jedna
grupa, której właściwością jest neutralizowani sił nadprzyrodzonych: bezduszni.
Bezduszna autorstwa Gauil Carriger jest pierwszą z pięciu cześci serii „Protektorat Parasola”. Tytułowa bohaterka powieści, Alexia Tarabotti, nie ma ani duszy, ani męża, ani szans na jakąkolwiek poprawę swojego statusu. Co gorsze, okazuje się, że pannie Tarabotti grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie wiedomo kto jest jej wrogiem – wampir, wilkołak czy człowiek. Wiadomo natomiast, że Alexia musi mieć się na baczności. W jednym z wywiadów Gauil Carriger przyznała się do swojej fascynacji Jane Austen. Nie dziwi zatem, że Alexia Tarabotti w znacznym stopniu przypomina Elizabeth Bennet. Niezależna, nieuległa, nieprzystępna. Carriger stworzyła nawet swojego prywatnego Pana Darcy – lord Maccon mimo tego, że jako wilkołak posiada żółte źrenice i ostre kły, pozostaje wiernym naśladowcą pierwowzoru. Poza tym w Bezdusznej, tak jak w * Dumie i uprzedzeniu* pojawiają się proszone wizyty i rewizyty oraz spotkania przy herbatkach
podawanych w porcelanowych filiżankach; maniery, konwenanse i salonowy savoir vivre.
Nie jestem miłośniczką nurtu tzw. urban fantasy ani steampanku (bo takie wyszukane i może jednosześnie trafne klasyfikacje stosuje się do opisu prozy Gail Carriger)
. Gail Carriger nie pisze o tym, o czym przeczytałabym najchętniej, ale pisze dobrze. Fikcję osadza w faktach, a jej teksty stają się w ten sposób doskonałym połączeniem wiedzy i wyobraźni. I jeszcze jedno. Pisarka stwierdziła, że nie byłaby w stanie zaprzyjaźnić się z Alexią Tarabotti, ponieważ w jej odczuciu są do siebie zbyt podobne. W istocie – wystarczy spojrzeć na zdjęcie Carriger by zobaczyć krągłe kształty, duży nos i włoskie rysy twarzy panny Tarabotti. Pisarka zapewne utożsamia się też z italskim temperamentem swojej bohaterki, jej krnąbrnością i asertywnością. Zastrzeżenie budzi wyłącznie jedna kwestia. Bezduszni z definicji są za mało uduchowieni, by parać się sztuką; malarstwem, muzyką bądź literaturą. Gail Carriger tymczasem o deficyt duszy bym nie posądziła