Edith Nesbit podobno nosiła krótkie włosy i krótkie sukienki. A jako, że żyła w czasach wiktoriańskich, uchodziła z tego powodu za kobietę wyzwoloną. Miała czwórkę dzieci i pisała książki. Jestem pewna, że dzięki tym krótkim włosom „Pięcioro dzieci i 'coś'” jest historią, która mogłaby podróżować w czasie. I podróżuje, bo Wydawnictwo Znak zafundowało nam nowe wydanie tej książki.
Zadziwiające, że pierwszy raz ta książka obudziła się, przetarła oczy i trafiła do małych czytelników 111 lat temu. Zadziwiające, bo czyta się ją, jakby napisała ją kobieta w krótkiej fryzurce dziś lub najdalej wczoraj. Są co prawda mundurki, jest legumina – które dziecko je dziś leguminę na podwieczorek? - są fartuszki, zakładane na sukienki i rękawiczki, które chronią dłonie młodych dam przed brudem, gdy te jadą do miasta. Ale tego się nie czuje, to jest gdzieś na obrzeżach całej historii i nie miałam wrażenia, że pięcioro dzieci pochodzi z innej epoki. Są dwie dziewczynki – Antea, zwana Panterą i Janeczka, dwóch chłopców – Robert i Cyryl oraz maleństwo, zwane Barankiem, które jak się okaże w jednym z rozdziałów ma kilka bardzo trudnych do zapamiętania imion, z których żadne nie pasuje do kilkuletniego brzdąca. Dzieciaki przyjeżdżają na wakacje do Białego Domku, który leży na wsi. Są szczęśliwe, że opuściły Londyn, bo „Londyn jest niczym więzienie dla dzieci”. Tutaj mają nieograniczoną przestrzeń,
która wprawia w szybsze bicie małe serca, mają czyste powietrze, którym zaciągają się małe płuca i milion pomysłów, jak spędzać czas. Pewnego razu idą więc do kamieniołomu, gdzie Antea przez przypadek wykopuje spod piasku „coś”.
Z nim rzecz ma się inaczej. Nie pochodzi z podwórka obok, nie pochodzi z dnia wczorajszego.
To „coś” to Psammetych, czyli Piaskoludek, który „mieszka tutaj od niepamiętnych czasów”, a wygląda dość osobliwie, bo „oczka ma osadzone na długich rożkach, jak oczka ślimaka, (…) uszka miało podobne do uszu nietoperza, a pękaty tułów był w kształcie pająka, tylko pokryty gęstym, a miękkim futerkiem(...)”. Najważniejsza jednak cecha Piaskoludka to fakt, że spełnia życzenia. Robi to niechętnie i jest raczej nieuprzejmym stworzonkiem, które najchętniej całe dnie spędzałoby zakopane w piasku i grzało wszystkie części ciała. Ale gdy ktoś wymówi życzenie – nie ma wyjścia, musi śmiesznie się nadąć i spełnić to, co zostało wypowiedziane.
I to znów cecha łącząca wszystkie dzieci na świecie i wszystkie dzieci wszech czasów – marzeniem ich jest znaleźć złotą rybkę, dżina, albo inną czarodziejską istotę, dzięki której ich marzenia staną się rzeczywistością. Każde z dzieci obmyśla leżąc wieczorem w łóżku to najważniejsze życzenie, które padnie jako pierwsze. Co sprytniejsi wymyślili już, że jako pierwsze wypowiedzą „chce mieć nieograniczoną liczbę życzeń”, te które lubią się dzielić najpierw pomyślą o klejnotach dla mamy, a te, które się nudzą, pewnie chciałyby zostać superbohaterami. Większość dziecięcych zabaw opiera się przecież na udawaniu, że życzenie się spełniło - „ty będziesz złodziejem, a ja policjantem i ja cię złapię i dostanę nagrodę”.
A naszych pięcioro dzieci staje oko w oko z potężną mocą, jaką dysponuje Piaskoludek... i wszystkie życzenia wypadają z głowy.Nawet te, które wydawały się być tam wyryte na zawsze. I stąd biorą się wszystkie perypetie, jakie funduje złośliwy duszek rodzeństwu. Bo owszem, życzenia powoli wracają do małych główek, ale czasem okazuje się, że nie wszystko jest tak, jak mogłoby się wydawać – pieniądze szczęścia nie dają, uroda czasem może być zbyt wielka, a mały braciszek może przerosnąć najstarszą siostrę i nie wynika z tego zbyt wiele dobrego...
Ale wszystko, jak zawsze w baśniach, kończy się dobrze. W każdej sytuacji jest perskie oczko autorki i gdy wydaje się, że nic się nie da zrobić, zachodzi słońce i czar życzenia przestaje działać. Bo czasem oprócz czarodziejskiej różdżki i niebieskiego koralika do spełniania życzenia, dzieci życzą sobie, żeby było po staremu.
To wszystko ma ta książka – czar niespodzianki i czar smaku kromki chleba z masłem, czar spełniania życzeń i czar zwykłego, pospolitego marzenia o spełnianiu życzeń, które snuje się tuż przed zaśnięciem. I doskonale widać, że osoba, która ją napisała, kocha i rozumie Dzieci. To ktoś, kto potrafi wejść w siebie, zapukać w swoje własne serce i poprosić, żeby na dwór wyszła mała dziewczynka, która wciąż tam mieszka. To osoba, która wie, że dzieci w miastach są niegrzeczne, bo brakuje im powietrza i źdźbeł trawy, które są różne od siebie, rozumie, że dorośli rzadko wierzą w rzeczy naprawdę niezwykłe, więc powierza cuda dzieciom, rozumie, że zabawki, które kupuje się dzieciom nie muszą być pouczające, że dziecko może znać mowę zegara i że nawet dzieci w książkach są prawdziwe, skoro dało się im życie.
I tylko taka osoba mogła wymyślić Piaskoludka i postawić go na drodze pięciorga dzieci. I tylko taka osoba uśmiechnęłaby się, gdyby przeczytała tu słowo „wymyślić”...