Trwa ładowanie...
recenzja
15-10-2014 16:46

Baśnie można przedawkować

Baśnie można przedawkowaćŹródło: Inne
d3b0xbi
d3b0xbi

Marek Hłasko napisał kiedyś w paryskiej „Kulturze”: „To nie ja wymyśliłem Warszawę, w której najwyższym dobrem biedaków była butelka wódki; to nie ja wymyśliłem Warszawę, w której dziewczyna była tańsza od butelki wódki – to ta Warszawa wymyśliła mnie”.

Niebieskie ptaki PRL-u” Wojciecha Kałużyńskiego opowiadają o outsiderach, „wewnętrznych emigrantach z peerelowskiej szarzyzny, tworzących własne alternatywne światy kolorowe”. Wiele wskazuje na to, że światów tych nie byłoby bez morza alkoholu i tabunów łatwych kobiet.

Książka wydana przez PWN jest, moim zdaniem, opowieścią o rozmienianiu talentów na setki czystej. I o tym, że legendy powstają przede wszystkim w oparciu o malownicze burdy czy pieprzne anegdoty. Nieprzeciętne talenty są do nich tylko dodatkiem.

Wstrząsające jest to, jak podobnie skończyli najbardziej czczeni artyści czasów komuny. Niemal wszyscy przedawkowali „element baśniowy” (tak alkohol nazywał Hłasko). Z każdą kolejną stroną „Niebieskich ptaków PRL-u” robiło mi się smutniej, mimo że przecież miałam przed oczami pocieszne twarze Maklakiewicza czy Himilsbacha. Liczne wygłupy pomagały im żyć barwniej, ale nie szczęśliwiej. Bo życiorysy mieli dość gorzkie, mimo tylu słodkich przygód.

d3b0xbi

Dymny, Iredyński, Frykowski, Stachura... Ta lektura skłania do zadawania sobie pytań, czy aby ich wielbiciele przez lata nie ulegali zbiorowej iluzji, że ludzie pokazywani w telewizji lepiej wiedzą, jak żyć. Idole, owszem, przyjmowali pozy bezkompromisowych, prezentowali dystans do rzeczywistości i do samych siebie. Ale ciekawa jestem, jak było, gdy gasły światła. Czy upijając się regularnie do nieprzytomności albo budząc koło kolejnej przypadkowej dziewczyny – nie myśli się o sobie z obrzydzeniem? Zastanawiałam się, czy ta alkoholowo-dziwkarska otoczka naprawdę może imponować? Gdzie ta wartość czyniąca życie chodzącej legendy piękniejszym, mądrzejszym od życia anonimowego Kowalskiego? Miałam wrażenie, że Kałużyński, zafascynowany zawodowymi dokonaniami i towarzyskim urokiem swoich bohaterów, dowartościowuje zwykłych zjadaczy chleba wpatrzonych w ekranowe bożyszcza. Gdzieś między wierszami przemyca refleksję, że prosty człowiek w pewnych sytuacjach nigdy nie szukałby dla siebie usprawiedliwień, natomiast
niejeden intelektualista wymyśliłby teorię tłumaczącą rozmaite świnstewka i nawet by w nią uwierzył (albo udawał, że wierzy).

Autor książki stara się oddzielić fakty od mitów, które zadomowiły się w życiorysach „niebieskich ptaków”. Zauważa jednak, że w wielu przypadkach nieprawda stała się bardziej żywotna niż rzeczywista biografia. Sporo z przytoczonych anegdot znamy od lat, co nie jest zaletą tej publikacji. Pewnie jednak istnieje grupa czytelników, która zechce odświeżyć sobie historie szalonych przygód swoich idoli. A może przy okazji również dostrzec, że często błazenada albo bezwzględność były maskami dla zagubienia i rozpaczy, z którymi nie potrafili sobie radzić?

Kałużyński zabiera nas na rajd po najmodniejszych knajpach lat 50. i 60. Mamy okazję znaleźć się też na prywatce, w czasie której Roman Polański rzuca z szafy bigosem, krzycząc, że śnieg pada. Poznajemy Leopolda Tyrmanda, wielbiciela kolorowych skarpetek. Czytamy o jego „mitonośnym i mitotwórczym” stosunku do ubioru, ale przede wszystkim o roli jazzu w życiu pisarza. Spotykamy Agnieszkę Osiecką – funkcjonującą zarówno w głównym nurcie kultury PRL, jak i na jej marginesie. Przypatrujemy się przyjaźni Maklakiewicza i Himilsbacha, których – jak twierdzi Kałużyński - „kochano, bo im nie zazdroszczono. Dla zmęczonego i sfrustrowanego narodu stanowili dowód, że nie trzeba wyglądać jak Beata Tyszkiewicz, żeby zrobić karierę. I że nie ma się o co bić, bo z tej kariery nic nie wynika”.

Sentymenty czytelników mają się czym żywić – przed oczami przemykają kadry z pięknego filmu „Do widzenia, do jutra” ze Zbigniewem Cybulskim (i Trójmiastem) w roli głównej oraz z „Niewinnych czarodziejów” Wajdy.

d3b0xbi

Nie mogło na kartach tej książki zabraknąć Piwnicy pod Baranami, która powstała z tęsknoty za intelektualną satyrą, poetycką aluzyjnością i młodopolską bohemą. Widać wyraźnie fascynację Kałużyńskiego spiritus movens tego miejsca – Piotrem Skrzyneckim. Któż nie bywał na balach i imieninach organizowanych przez niego w najdziwniejszych zakamarkach Krakowa! A do kuchni przy placu Na Groblach przez okno wchodzili: i Wiesław Dymny, i Krzysztof Komeda, i żona Ernesta Hemingwaya, i noblista Pablo Neruda... Przyjaciele domu wiedzieli, że trzeba przynosić własne kieliszki. Rano nikomu nie chciało się myć brudnych, Skrzynecki więc wyrzucał „zużyte”przez okno.

Miałam wrażenie, że autor „Niebieskich ptaków PRL-u” najwięcej serca włożył właśnie w esej o nim. Zwraca uwagę, że szef Piwnicy kolorował życie swoje i przyjaciół, ale wcale nie mniej był ceniony za to, że „nazywał świństwa po imieniu”.

Bardzo ciekawy jest rozdział o kulcie Edwarda Stachury. Kulcie, który w dużym stopniu zakłamał prawdziwą historię tego artysty. Kałużyński dowodzi, że spośród outsiderów z tamtych lat Stachura był jedynym, który udowodnił, że w komunistycznej rzeczywistości „istniała również trzecia droga, obok współpracy z władzą albo jej kontestowania. Droga niebieskiego ptaka ignorującego rzeczywistość PRL”.

d3b0xbi

To, zdaje się, Gombrowicz mówił, że „w Polsce łatwiej znaleźć literata bez pióra niż bez kieliszka”. Kałużyński szuka znaczeń, jakie w czasach komuny (ale czy tylko?) nadawano wprowadzaniu w krwioobieg „elementu baśniowego”. A jest ich co niemiara! Czytamy: „Wódka łączyła ponad podziałami, picie stało się manifestacją buntu, ale i symbolem społecznej solidarności”. W innym miejscu dowiadujemy się, że artyści pili, bo „tragicznemu kochankowi wypada, a outsider wyrzucony na margines po prostu pić musi, by zachować wiarygodność”. Stefan Kisielewski tłumaczył to jeszcze prościej: nie pije się po to, by było lepiej na duszy, ale by zmniejszyły się wymagania.

Lektura „Niebieskich ptaków PRL-u” uzmysławia, ile w brawurze i szorstkości kolejnych polskich Jamesów Deanów było pogubienia oraz rozpaczy chłopców, którzy nie zorientowali się na czas, że kiedyś trzeba dorosnąć i elementów baśniowych zacząć szukać w innych rejonach. Hłasko: ikona nonkonformisty, awanturnik, głos pokolenia, a według oficjalnej propagandy: demoralizator i degenerat, gdy miał wszystkiego dość, dzwonił do mamy z prośbą, by... ugotowała mu garnek waniliowego budyniu. Niepokorny Maklakiewicz na ultimatum postawione przez żonę:„Albo ja, albo matka”, bez zastanowienia odpowiedział: „Ja już dawno wybrałem mamusię”.

„Niebieskie ptaki PRL-u” to książka o tym, co różni prawdę życia od prawdy ekranu.

d3b0xbi
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3b0xbi