„Artysta powinien całkowicie skryć się za dziełem. Liczy się dzieło, a nie artysta” –mówi Balthus w jednej z rozmów z Costanzem Costantinim i dodaje za Cézannem – „można uprawiać dobre malarstwo, nie ściągając uwagi na swoje życie prywatne; człowiek powinien pozostawać w cieniu. Dawniej dzieło sztuki było anonimowe i uniwersalne”. Zgodnie z tym przekonaniem Balthus bardzo niechętnie udzielał wywiadów, rzadko wypowiadał się publicznie na temat swojego malarstwa, życia, poglądów na sztukę. Stąd też tak ogromną rolę w poznawaniu tego niezwykłego malarza odgrywają dwie książki, które ukazały się w wydawnictwie Noir sur Blanc: Pod prąd. Rozmowy z Costanzem Costantinim oraz Balthus. Samotny wędrowiec w krainie malarstwa. Rozmowy z Françoise Jaunin.
Wywiad-rzeka, jaki Costantini (włoski pisarz, eseista i dziennikarz) przeprowadza z Balthusem, pozwala sięgnąć do najdalszych wspomnień malarza. Artysta chętnie przywołuje swoich rodziców, którzy byli Polakami i wyznaje, że on sam też uważa się za polskiego szlachcica, choć urodził się w Paryżu. Swoją duchową ojczyznę odwiedził tyko raz, gdy w 1998 roku przyjmował tytuł doktora honoris causa Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Ze wzruszeniem opowiadał o swoim spotkaniu z Janem Pawłem II, którego uważał za swojego rodaka. Interesował się polską literaturą, szczególnie cenił J. Słowackiego, czytał Pamiętniki J. Ch. Paska i „Pana Tadeusza” A. Mickiewicza, księgi, których znajomość wyniósł z rodzinnego domu. Rodzice Balthusa (Eryk Kłossowski de Rola oraz Elżbieta Dorota Spiro) ze względu na ówczesną sytuację polityczną Polski, jak również swoje zaangażowanie z walkę narodowowyzwoleńczą (Kłossowski był bliskim przyjacielem Wojciecha Korfantego) pędzili żywot wiecznych wędrowców. Podróżowali między
Niemcami, Szwajcarią a Francją, zawiązując nowe znajomości i przyjaźnie. Niektóre z nich były bardzo istotne również dla młodego Baltazara (prawdziwe imię Balthusa). Gdy ma on trzynaście lat, w jednym z niemieckojęzycznych wydawnictw ukazuje się malutka książeczka z rysunkami przyszłego autora Ulicy, zatytułowana „Mitsou: quarante images par Baltusz” z przedmową samego R. M .Rilkego, który najprawdopodobniej był kochankiem pani Kłossowskiej. Dzięki rodzicom Balthus poznał również Bonnarda, Deraine’a, Marqueta i samego Moneta.
Można powiedzieć, że urodził się, wzrastał wśród malarzy i do tego szczególnego zajęcia został niejako predestynowany. Mając tyle wielkich nazwisk wokół siebie, musiał szukać sposobu, jak się spośród nich wyróżnić. Świadomy był tego, że sama odmienność malarskiego spojrzenia, oryginalność artystycznego wyrazu nie wystarczą. „Chciałem od razu zyskać sławę, choćby dlatego, że potrzebowałem pieniędzy. Niestety, w tych czasach jedyną metodą na uzyskanie sławy w Paryżu było wywołanie skandalu” – mówi Balthus. W związku z tym, na swojej pierwszej wystawie w paryskiej galerii Pierre w 1934 roku, pokazał obraz pt. „Lekcja gitary”, który nawet dziś w wielu odbiorcach wywołuje zakłopotanie lub wręcz oburzenie. Młoda dziewczyna, właściwie jeszcze dziecko, leży charakterystycznie wygięta na kolanach kobiety, prawdopodobnie swojej nauczycielki. Ma wysoko zadartą spódnicę i odsłonięte łono. Delikatnie dotyka nagiej piersi, która wysunęła się z głębokiego dekoltu sukni „pani pedagog”. Kobieta jedną ręką trzyma
dziewczynkę za włosy, drugą dotyka wewnętrznej strony uda i powoli zbliża palce ku jej dziewiczym jeszcze „strunom”. Ta, swego rodzaju obrazoburcza pieta, przyniosła Balthusowi oczekiwany rozgłos, ale przysporzyła mu też wielu wrogów, którzy nigdy nie przekonali się do tego tajemniczego, onirycznego, a jednak zakorzenionego w rzeczywistości malarstwa.
W rozmowach z Costantinim twórca, który uważał siebie bardziej za rzemieślnika niż artystę, często podkreślał, iż jest malarzem realistycznym. „Musiałem wymyślić malarstwo, które przekazywałoby ducha rzeczywistości i piękno, jakie w niej dostrzegam” – mówił i stanowczo przeciwstawiał się współczesnym działaniom artystycznym, które dążą tylko do tego by wyrazić osobowość twórcy i zapominają o tym, co uniwersalne. Nie podobały mu się wystawy w Wenecji, fotografii zupełnie nie uznawał za dziedzinę sztuki, a malarstwo było dla niego stanem łaski, danym tylko nielicznym. Najbardziej znany jako malarz dojrzewających dziewczynek upozowanych w rozerotyzowany, często wręcz perwersyjny sposób, sam twierdził, iż erotyzm, jaki można odnaleźć w jego obrazach „tkwi w oku, umyśle lub wyobraźni tego, kto te obrazy ogląda. Święty Paweł mówił, że nieczyste jest oko, które patrzy.” Posuwał się nawet o krok dalej, uznając siebie za malarza religijnego, który ukazuje piękno w jego najczystszej, dziewiczej i jeszcze
nieskalanej formie.
Oprócz wielu refleksji dotyczących sztuki, malarstwa, roli artysty we współczesnym świecie, Balthus opowiada swojemu rozmówcy o swoich licznych znajomych i przyjaciołach, wśród których byli wszyscy wielcy artyści XX wieku. Malarz przyjaźnił się z Federico Fellinim, Andre Malraux, Pablo Picassem, Renato Guttuso. Znał Camusa, Gretę Garbo, robił scenografię do przedstawień Artauda. To oczywiście tylko niektórzy spośród ogromnej liczby przywoływanych, wspominanych osób, które przewijają się przez rozmowy włoskiego dziennikarza z Balthusem. Wydaje się, iż artysta, mimo swego introwertycznego usposobienia i samotniczego trybu życia, znajdował wyjątkową przyjemność w kontaktach z przychylnymi mu, inspirującymi osobami. Głęboko przeżywał każdą chorobę i śmierć bliskich, a stykał się z tym często, ponieważ sam zmarł w wieku 93 lat.
Książka Pod prąd, składająca się z kilku krótkich wywiadów, rozmów przeprowadzonych w latach 1989 – 1996, przybliża nam postać tego wyjątkowego człowieka i malarza, Króla Kotów, który opierał się dwudziestowiecznym modom, prądom malarskim. Do końca szedł własną drogą, wierząc w sztukę, czyniąc z niej sens życia.