Wszechstronny intelektualista, autorytet dla hiszpańskiej inteligencji Manuel Vazquez Montalban jest najbardziej znany jako twórca powieści kryminalnych, gatunku uważanego za popularny, a więc niezasługujący na uwagę prawdziwej krytyki. Zapytany o to w jednym z wywiadów Katalończyk odparł, że według niego książki z fabułą można w zasadzie podzielić na dwie kategorie: miłosne i kryminalne. On akurat zajmuje się tymi drugimi.
To lakoniczne rozumowanie można poprowadzić dalej. Aby zaistniała powieść o miłości wystarczą jedynie dwa podmioty: on i ona (określenie umowne, drodzy homoseksualiści). Do historii kryminalnej potrzebne są aż trzy: ofiara, morderca i detektyw, co czyni ją o wiele bardziej skomplikowaną i wymagającą od twórcy – a choć matematyczna liczba wariacji jest skończona, literacka praktyka pokazuje, że zawsze można wymyślić coś nowego i odświeżającego, przy zachowaniu zasad gatunku.
Spośród rzeczonej trójcy najbardziej oczywista w Nagrodzie jest ofiara – śmierć Lazara Conesala, jednego z najbogatszych i najbardziej bezwzględnych ludzi w Hiszpanii tuż przed przyznaniem przez niego nagrody literackiej to pełnokrwisty dramatyzm, przykuwający uwagę czytelnika. Jednak w większości kryminałów ofiara jest pretekstem, biernie oczekuje na wyjaśnienie tajemnicy swej nienaturalnej śmierci. Montalban zastosował retrospekcję, ujawniając nam ostatnie chwile krezusa i wybornie skonfrontował je z zeznaniami świadków, którzy spotkali się z nim przed nagłym zgonem. Zamiarem owej równoległości nie jest wcale zdemaskowanie kłamców – bo łgali wszyscy, ale do punktu widzenia świadków dołożenia perspektywy wydarzeń ofiary. Gdzie jest prawda – nie dowie się żaden z dwóch prowadzących sprawę.
Bo szukających sprawcy jest ich dwóch. Nie ma między nimi wielkich różnic charakterologicznych, nie stanowią oni tandemu na drodze ku prawdzie, a jedynie cynicznych profesjonalistów dążących do wyznaczonych celów. Pierwszego z nich, prywatnego detektywa Pepe Carvalho poznajemy podczas jego ulubionej czynności palenia książek w kominku. Jego zadanie to bycie uważnym i czujnym na gali, dostaje pieniądze od zleceniodawcy za wiedzę o gościach i wszystkim co się dzieje. Rola wydaje się być mało ważna, jest to bodaj pierwszy czytany przeze mnie kryminał, w którym – zabrzmi to paradoksalnie – główny bohater jest postacią drugiego planu. Niemniej jednak zadanie swe wypełnia i posiada wiedzę o wydarzeniach najbliższą prawdy, większą nawet od wszechwiedzącego narratora, o czytelniku już nie wspomnę.
Ramiro, policyjny komisarz, jest zwykłym psem tropiącym. Spośród grupy świadków ma wytypować zabójcę, bo takie dostaje zadanie. Robi to, opierając się na sprawdzonej w tysiącach podobnych przypadków metodzie, eliminuje nieprawdopodobieństwa, aby uzyskać klarowny obraz sytuacji, do którego się przywiązuje. Nie obchodzi go prawda, tylko skuteczność. Odnajduje więc mordercę, który do zbrodni się przyznaje. Czegóż trzeba więcej?
Właśnie. Schemat dopełniony. Pewne odchylenia nie zaburzą uniwersalnej historii, którą znamy i wielokroć do niej wracamy. Lecz nagle, gdy wszystko wydaje się być klarowne, proste i zrozumiałe Montalban wykonuje zwrot, by zjeść własny ogon. Bo aby w pełni złamać kryminalny topos trzeba uderzyć w liniowość fabuły. Detektyw nie może przystąpić do akcji przed ujawnieniem się ofiary, morderca nie staje się nim przed zbrodnią. Kataloński pisarz umiejętnie obszedł ów wymóg, a uroboros z motta powieści to klucz do jej zrozumienia. Oraz oczywiście odkrycia mordercy, którym oczywiście jest autor.
Nagroda jest kryminałem, ale jego nietypowość osadza go w postmodernistycznym nurcie dekonstrukcji i nieostrości pojęć. Montalban okrasił ją bowiem elementami ze współczesnej, obyczajowej opowieści środowiskowej i najeżył cytatami niczym powieść erudycyjną. Nie brak i czytelnych odniesień politycznych, są one jednak, na szczęście, najmniej istotne. Lektura tej wspaniałej i inteligentnej powieści to uczta równie przyjemna jak ta, którą wymyślił dla Conesala wielki smakosz Pepe Carvalho.