Jeśli zamiarem autora było skrajnie zirytować czytelnika już po pierwszych paru stronach, to zamiar ten powiódł mu się w stu procentach. Najnowsza powieść Sinhy rozpoczyna się wulgarną narracją bezczelnego siedemnastolatka, która dopiero z czasem zacznie nabierać sensu. Początkowo jest jednak na tyle uciążliwa i nieautentyczna, że z trudem można przejść przez kolejne rozdziały. Jak się jednak później okaże, był to jedyny sposób na wierne przedstawienie historii tych, którzy przeżyli „tamtą noc”. Bo „tamtej nocy” wszystko się zmieniło. To ona zadecydowała o dalszych losach przeklętego miasteczka Khaufpur, o którym mówi się, że w takich właśnie miejscach umiera nadzieja. Jednym z tych, którzy przeżyli pożar skażonej chemikaliami fabryki, był właśnie Zwierzak – główny bohater i zarazem narrator powieści Sinhy. Ten opryskliwy chłopiec, który gardzi ludźmi, kradnie na ulicach i śni o burdelach, niczego bardziej nie nienawidzi niż życia, które mu pozostało po „tamtej nocy”. To ona bowiem zadecydowała o jego
przyszłości – przyszłości, której nikomu nie chce się życzyć.
Zwierzak został osierocony już jako niemowlę. Wychowywany przez zakonnice, dorastał jak normalne dziecko. W wieku sześciu lat rozpoczął się jednak nieodwracalny proces deformacji jego kręgosłupa. Z wyrzutem opowiadał, jak musiał wpatrywać się we własne stopy, podczas gdy diabeł dosiadał jego grzbietu i szarpał go rozpalonymi do czerwoności obcęgami. Choroba zakończyła się dla niego fatalnie – w szybkim czasie zaczął poruszać się jak zwierzę, używając do chodzenia zarówno nóg, jak i rąk. Nie trudno odgadnąć, że rówieśnikom daleko było do żalu i współczucia. Nazywając nieszczęśnika Zwierzakiem, kazali mu wozić się na plecach i czynili go głównym obiektem swoich żartów. A dorośli? Dorośli mówili, że jest zgięty we dwoje przez własną zgorzkniałość.
Nie było więc mowy o przyjaznej socjalizacji. Wyalienowany i zdezorientowany chłopiec musiał nauczyć się żyć w zupełnie nowych okolicznościach. Wychowując się na ulicy stał się złodziejaszkiem, pełnym wyrzutów i nienawiści. O jego duszy mówiło się, że jest grobowcem, do którego nawet Bóg nie zagląda. Jakiego więc języka miałam prawo od niego wymagać? Poetyckości, metafor, ogłady? Jakim prawem? Jego język to odbicie brutalności, jakiej zaznał od życia. To sposób walki z otaczającą go rzeczywistością, jedyna metoda wyrażenia ogromnego żalu wobec losu, który go oszpecił i ludzi, którzy nie potrafili tego zaakceptować. Bo kiedy z głodu odrywa się skrawki suchej skóry na piętach, by je powoli przeżuwać, a za jedynego przyjaciela ma się bezpańskiego psa, to jak inaczej można odnosić się do świata?
Historia Zwierzaka zmienia się diametralnie w momencie, kiedy poznaje Nishę – jedyną dziewczynę, której nie brzydzi jego postura ani nie odstrasza bluźnierczy język. To ona zapoznaje go z Zafarem, niepisanym przywódcą miasta, to dzięki niej dostaje pracę, ubrania i darmowe posiłki. Schodząc do poziomu banalności można by powiedzieć, że to od niej dostaje też nadzieję – zaczyna wierzyć w ludzi, zaprzyjaźnia się z nimi, próbuje funkcjonować w społeczeństwie. Przeszłość nie pozwala mu jednak się z nim utożsamiać. Zwierzak chce pozostać zwierzakiem, wyrzeka się swego człowieczeństwa i nie chce być jako człowiek postrzegany. Nie jest jednak w stanie uwolnić się od ludzkich uczuć – synowska miłość do opiekującej się nim zakonnicy, zakochanie się w Nishy i pożądanie, odczuwane do pięknej amerykańskiej lekarki, przybyłej założyć w miasteczku klinikę, to tylko niektóre z całej gamy uczuć, jakie zaczynają rządzić chłopcem. Stopniowo przestaje on chcieć izolować się od społeczeństwa, wspólnie staje do walki z
korporacją, odpowiedzialną za pożar fabryki i nie usunięcie znajdujących się w niej chemikaliów. Życie społeczne absorbuje go do tego stopnia, że nareszcie ponad własny interes przekłada cudze dobro.
Opowiadać można by tak długo. Pozostaje tylko nasuwające się pytanie – po co? To historia, której nie sposób sparafrazować, bo każde jej zniekształcenie powoduje, że traci na autentyzmie i zyskuje status kolejnej dramatycznej, zasłyszanej opowieści. A to największa zbrodnia, jaką można tej książce uczynić. Monolog Zwierzaka, utrwalony na dwudziestu trzech taśmach magnetofonowych, składa się na przeraźliwy obraz odległych Indii, w których rozgrywają się tragedie, o których nam się nawet nie śniło. To nie tylko zapis przykrego losu anonimowego chłopca, to również udokumentowany rozłam między dwoma światami – światem bogatej i egoistycznej Ameryki oraz światem małego, biednego miasteczka, w którym ludzie umierają na ulicach, a sądy wcale nie bronią spraw uciśnionych. Podobnych rozdziałów jest tu więcej – na umarłych i tych, którzy pozostali, na chodzących prosto i tych na czworaka, na świat rzeczywisty i świat głosów, dręczących bohatera. Na świat marzeń spełnionych i tych, które spełnienia się nigdy nie
doczekają. Bo wierutną bzdurą jest stwierdzenie, że wszyscy jesteśmy równi. Gdyby tak było, Apokalipsa przyszłaby po wszystkich. Nie tylko po Khaufpur.