Bierzesz pierwszy kęs książki; każde jej słowo ma zapach, który kusi i zachęca do dalszej lektury, a z kolejnym kęsem masz ochotę na więcej i więcej, aż nieuchronnie dojdziesz do jej końca, zaspokajając swój apetyt. Lillian, słynna szefowa kuchni, w poniedziałkowe wieczory prowadzi w swojej restauracji warsztaty kulinarne. Lecz nie jest ona kuchennym rzemieślnikiem, tylko magikiem i artystką, która z każdej czynności i każdej potrawy potrafi zrobić święto, ujawniając dobro i to, co w każdym z nich tkwi gdzieś głęboko – pragnienia, lęki, tęsknoty, marzenia. Pomiędzy kulinarną sztukę, będącą głównym bohaterem powieści, są zręcznie wplecione ludzkie losy, a z każdym daniem i przepisem poznajemy ich coraz lepiej. Mamy tu Claire, żonę i matkę, która dzięki kursowi odkrywa na nowo siebie, w oderwaniu od rodziny. Carl i Helen to małżeństwo z długim stażem, które zapisało się na warsztaty dla przyjemności. Poznajemy też Antonię, która przyjechała z Włoch do Ameryki, by szukać szczęścia i odmiany swego losu. Jest
też Tom, który nie może dojść do siebie po śmierci ukochanej osoby. Chloe to kelnerka, dokształcająca się u Lillian. Isabelle wreszcie to urocza staruszka, z barwnym życiorysem, którym chętnie dzieli się z innymi. Wszyscy oni spotykają się na warsztatach tak, jak łączą się składniki znakomicie skomponowanego przepisu, by w końcu stworzyć idealnie dopełniającą się całość. Każda z opowieści o życiu bohaterów jest tak samo ważna, każda tak samo interesująca, każda smakuje tak samo dobrze.
Autorka tworzy tak sugestywnie, że nie sposób się oprzeć wrażeniu, że jest się uczestnikiem tych warsztatów, popija kawę cynamonową ze skórką pomarańczy i je serowe fondue. Ostrzegam – ślinka cieknie przy każdej linijce! Trudno nie podjadać w trakcie lektury. Lub przynajmniej po jej zakończeniu nie wypróbować któregoś z magicznych przepisów.