Alleluja i do przodu, a potem róbta co chceta, czyli o czym się mówiło i pisało od narodzin III RP p
Uwaga: nie jest to lektura dla osób, które w najmniejszym stopniu nie są zainteresowane polityką ani historią, zwłaszcza tą najnowszą. Nie jest także - a właściwie przede wszystkim - dla pewnej grupy Polaków, u których sam dźwięk nazw takich, jak Unia Wolności, „Gazeta Wyborcza” czy „Tygodnik Powszechny” wywołuje dreszcz obrzydzenia, i według których pierwszy premier III RP to „z pochodzenia faryzeusz, z przekonania kato-lewak”, twórca najbardziej spontanicznej i najbardziej owocnej inicjatywy społecznej ostatnich lat to propagator wolnej miłości i narkotyków, zaś jedynej osobie płci żeńskie wśród naszych literackich noblistów przyznano rzeczoną nagrodę nie z uznania dla jej talentu, lecz dzięki tajemniczym machinacjom jakiejś międzynarodowej mafii, promującej komunistycznych kolaborantów (to nie kiepski żart mojej produkcji - zdarzyło mi się podobne zdanie wyczytać na jakimś forum…), a może nawet cyklistów i masonów. Jeśli więc przypadkiem należysz, drogi czytelniku, do którejś ze wspomnianych grup,
zignoruj tę recenzję i sam fakt istnienia podobnie subiektywnego - czego się zresztą sami autorzy wcale nie wypierają - przeglądu wydarzeń ostatniego dwudziestolecia, bo tylko stracisz czas.
Na ile ta pozycja zainteresować może każdego innego rodaka, zależy od tego, czy i ile pamięta z tych dwudziestu lat, czy lubi przynajmniej do niektórych momentów wracać we wspomnieniach, wreszcie, czy gustuje w suchych, uporządkowanych zestawieniach dat i faktów, czy w uroczych, acz nieco bałaganiarskich kolekcjach typu silva rerum, zabarwionych osobistymi emocjami zbieracza/-y. Dzieło tandemu krakowskich dziennikarzy, dotąd znanego z obszernych i błyskotliwych wywiadów-rzek ze znanymi ludźmi (Duchowny niepokorny, Kapuściński: nie ogarniam świata itd.), zdecydowanie ma w sobie więcej z tej drugiej kategorii. Każdy rozdział tego swoistego kalendarium rozpoczyna szersze wspomnienie jednego wydarzenia, uznanego przez Beresia i Burnetkę za „kamień milowy” danego roku, obudowane wycinkami prasowych publikacji oraz reminiscencjami samych autorów i kilkanaściorga znanych im osób - w większości, choć nie wyłącznie, artystów związanych z Krakowem - dalej zaś idą krótkie podsumowania innych istotnych zaszłości,
(znowu subiektywne) rankingi najważniejszych książek czy filmów, wspomnienia zmarłych w danym roku osobistości; koniec rozdziału zajmuje, naszkicowana z konieczności dość pobieżnie, ale wystarczająco wyraziście, sylwetka jednej postaci, która zdaniem autorów zasłużyła sobie na miano „Twarzy dwudziestolecia”. Dodatkowe urozmaicenie stanowią wyodrębnione graficznie „skrzydlate słowa” - cytaty z wypowiedzi polityków i dziennikarzy, z utworów literackich, piosenek, dialogów filmowych, a nawet… reklam - które tak dalece zyskały sobie prawo samodzielnej egzystencji w języku, że być może już nie pamiętamy, kto przemawiał „z pewną taką nieśmiałością”, kto i czyim zdaniem „rżnął głupa”, komu i z jakiej okazji doradzano w telewizji: „idźcie przez zboże, we wsi Moskal stoi”.
Czytając kolejne partie tekstu, nie znalazłam zbyt wielu rzeczy, które byłyby dla mnie absolutnym novum - takich, jak treść pytania, zadanego ongiś poecie Bronisławowi Majowi przez jakiegoś (amerykańskiego?) kolegę po piórze: czy Szymborska „jest starsza, czy młodsza od Mickiewicza”? - byłam jednak zdumiona skonstatowaniem, ile szczegółów i dat zdążyło mi ulecieć z pamięci. I ile czasu upłynęło od pewnych zdarzeń, które - wydawałoby się - przecież dopiero co miały miejsce. A także - wybaczcie subiektywizm, może jeszcze większy, niż ten przejawiany przez samych autorów - ile w ciągu tych dwudziestu lat odeszło postaci, bez których nie byłoby mnie takiej, jaką dziś jestem: poetów i pisarzy kształtujących moją wrażliwość i sposób postrzegania rzeczywistości, dziennikarzy i publicystów ukazujących mi nieznane dotąd obszary świata, duchownych, których nauczanie było mi pokrzepieniem i podporą moralną.
To prawda, nieubłaganie „przemija postać świata”, ale dzięki takim wspomnieniom coś z niej jednak pozostaje. Dlatego z uporem maniaka będę bronić prawa do tworzenia subiektywnych historii kolejnych dwudziestoleci i dlatego wdzięczna jestem dwóm panom B. za umożliwienie mi przyspieszonej podróży w czas tak niedawno, ale jednak już miniony.