Albo przesuwanie kontynentów, albo emerytura – czyli problem granicy możliwości
A raczej jej braku. Główni bohaterowie trylogii Brenta Weeksa – Kylar Stern, Durzo Blint i Logan Gyre – naprawdę mogą wszystko. Jeśli po dwóch tomach i pięciu cudownych zmartwychwstaniach ktoś miał w tym względzie jeszcze jakieś wątpliwości, Poza Cieniem usuwa je w sposób ostateczny. Wszechmoc bohaterów jest podstawową wadą tej powieści, bo, w połączeniu z wyjątkowo mało wiarygodnymi zbiegami okoliczności (przybycia na ostatnią chwilę itp.), skutecznie niszczy napięcie fabularne, a tym samym przyjemność płynącą z lektury.Jak źle by nie było, zawsze można założyć – na podstawie wcześniejszych doświadczeń bohaterów – że będzie dobrze. I bardzo rzadko jest to założenie błędne, a w kwestiach kluczowych dla rozwoju fabuły wręcz nigdy. Weeks najwyraźniej zdaje sobie sprawę z tej fundamentalnej słabości swojego dzieła, bo próbuje jakoś ją neutralizować – np. wreszcie poznajemy cenę nieśmiertelności oferowanej przez czarne kakari i okazuje się ona bardzo wysoka. Nie zmienia to jednak faktu, że bez magicznych
wytrychów cała konstrukcja trylogii Anioła Nocy by się posypała.
Tym niemniej trzeba przyznać, że ostatnia odsłona cyklu jest zarazem zdecydowanie najlepszą. Głównym powodem jest brak dłużyzn – ponad 600 stron to niemal wyłącznie czysta, skondensowana akcja, można wręcz odnieść wrażenie, że w niektórych wątkach (np. Solona) autor musiał zastosować skróty, żeby zamknąć się w założonej ilości tomów. Choć wewnętrznych rozterek bohaterów nie brakuje – zwłaszcza w trójkącie Vi – Kylar – Elene, to tym razem przedstawione są subtelniej i – przede wszystkim – mniej obszernie niż w poprzednim tomie. Na miłosne dramaty nie ma zbyt wiele czasu, trzeba powstrzymać Zło.
Najciekawszą postacią (dzięki przejściu na Ciemną Stronę Mocy) staje się prorok Dorian, który po odrzuceniu daru jasnowidzenia pierwszy raz pozwala sobie wybrać własne szczęście, co prowadzi do zaskakujących konsekwencji.Zakończenie tego wątku jest sztampowe, ale, w odróżnieniu od innych, nieoczywiste od początku. Losy Solona, jak wspominałam wyżej, zostają spłycone, a szkoda. Traci rys indywidualności, który pozytywnie wyróżniał ją w drugim tomie, również postać Vi Sovari. W zamian jednak odnajduje „swoje miejsce", więc pewnie tak właśnie być musiało.
Wszystkie te cechy pisarstwa Weeksa, które wymieniam jako wady, raczej jednak nie przeszkadzają czytelnikom, którzy po pierwszym tomie sięgnęli po drugi. Dla nich finał, naszpikowany akcją, zgonami, miłością i konfliktami (że o walkach z efektownymi potworami i powracających po wiekach władcach z proroctw nie wspomnę) – będzie niewątpliwie satysfakcjonujący. Bo – gdy ma się pod ręką naprawdę solidny kołek do zawieszania niewiary – Poza Cieniem całkiem nieźle się sprawdza jako dynamiczna, niewymagająca rozrywka. Wręcz idealna na obecne, niesprzyjające głębszej refleksji nad sensem i prawdopodobieństwem, warunki atmosferyczne. W dodatku z przesłaniem – może banalnym, ale przecież nie fałszywym. Pytanie, czy Weeksa stać na coś więcej? Nie wiem, ale przynajmniej stać go na dystans do własnej twórczości i wszechmocnych bohaterów, o czym świadczą pojawiające się systematycznie cyniczne komentarze Durzo Blinta, z których jeden pozwoliłam sobie sparafrazować w tytule niniejszej recenzji. To już dużo jak na
debiutanta, któremu wobec rozmiarów sukcesu cyklu miałaby pełne prawo uderzyć do głowy woda sodowa.