A obietnic danych czytelnikom będę dotrzymywał, czyli o lekkim poczuciu niedosytu
Muszę przyznać, że z pewnym trudem przychodzi mi oddzielenie od siebie poszczególnych części kreślonych przez Oldiego dziejów Heraklesa. Skoro jednak przyszło mi omawiać je osobno, doszłam do wniosku, że gdyby porównać drugą część powieści Heros powinien być jeden z pierwszą, okazałoby się, że pewne niedociągnięcia w pierwszej części zostały poprawione (co jest niewątpliwym sukcesem), a jednocześnie pojawiło się kilka nowych.
Tym, co przede wszystkim rzuca się w oczy jest znacznie mniejsza objętość księgi drugiej. Może to sugerować, że autorski duet z Ukrainy zrezygnował z niepotrzebnych dłużyzn i skoncentrował się na akcji (było, nie było – Heros… to książka awanturniczo-przygodowa). Rzeczywiście, tak się dzieje, ale właściwie od razu czeka nas bardzo miła niespodzianka: otóż najbardziej znane zdarzenia z życia Heraklesa, jak na przykład pobyt (a raczej: niewola) u królowej Omfale został zredukowany jedynie do kilku epizodów. Podobnie rzecz ma się z wojną trojańską, która nastąpi dopiero kilka lat po zakończeniu akcji książki, a o której mówi jedynie wszechwiedzący narrator, znacznie wybiegając myślą w przyszłość. Trudno się zresztą dziwić, że autorzy chcieli uniknąć mierzenia się z piewcą oblężenia Ilionu: taka literacka „próba sił” zapewne musiałaby się skończyć jak pojedynek Apolla z Marsjaszem, albo jak opisana przez nich samych Gigantomachia. Ciekawym zabiegiem okazało się rozwinięcie wątków, które w klasycznych ujęciach
mitu funkcjonują jako poboczne, czyli na przykład zabicie Linosa, pokonanie lwa kitajrońskiego czy wojna z Orochmenos. Zdecydowanie najbardziej zajmującym według mnie wątkiem jest geneza Gigantomachii oraz przedstawienie bitwy na Polach Flegrejskich, która bardzo wyraźnie ukazała wyjątkowość herosa. Tak naprawdę Herakles to jeden bohater, tyle że w dwóch ciałach: Alkides jest herosem, półbogiem, Ifikles zaś – zwykłym śmiertelnikiem, ale obaj, niezmiennie, stanowią psychiczną jedność.
Historia braci stanowi punkt odniesienia dla innych wydarzeń, takich jak na przykład wyprawy Siedmiu przeciw Tebom, podróży Argonautów po Złote Runo, heroicznych czynów Tezeusza oraz Perseusza oraz łowów na dzika kalidońskiego. Taka zmiana optyki powoduje, że wszystkie „najważniejsze”, najbardziej znane zdarzenia dzieją się „gdzieś w tle”. Jednym z ważniejszych bohaterów książki staje się Jolaos-Protesilaos, którego tragiczne dzieje zostają zarysowane już w pierwszej części powieści, niepoślednie miejsce w historii Heraklesa zajmują także Hades, Hermes i inne postacie przynależne do przestrzeni świata antycznego.
Niezwykle interesujący jest także metafizyczny konflikt pomiędzy bogami: Upadli-Tytani walczą z Olimpijczykami o powiększenie grona wyznawców, zdobycie władzy nad światem duchowym. Jedni i drudzy widzą w synu Alkmeny zarówno swoją szansę, jak i zagrożenie: Śmieciarz-Samotnik pokonując potwory może wszak stać się na tyle potężnym, by móc sprzeciwić się swym dotychczasowym bogom i stanąć przed nimi jak istota im dorównująca. Ten metafizyczny pojedynek o władzę rozgrywa się w przestrzeni, w której przebywa także bogini Ananke (czyli Konieczność), której wyrokom muszą poddawać się wszyscy: bogowie z Olimpu, Upadli oraz ludzie. Pojawia się także nowa dramatis persona: Bóg inny niż wszystkie dotychczasowe bóstwa, zagrażający nie tylko Olimpijczykom, ale całemu światu starożytnemu.
Niestety, wciąż więcej w powieści opisów bitew, niż by to było konieczne. Można by przypuszczać, że koncentracja na bitwach, potyczkach i oblężeniach powinna zniwelować nużące dłużyzny, jakie zdarzały się czasem w księdze pierwszej Herosa…. Tak się w istocie dzieje, ale wszystko to, niestety, kosztem jakości. Wątki militarne, jakkolwiek ciekawe, zdają się dominować w tekście, a w związku z tym – przesłaniać to, co jest w nim, moim zdaniem, najciekawsze, czyli metafizykę świata przedstawionego. Rzecz nie w tym, że jej nie ma: po prostu jest jej zbyt mało w stosunku do opisów walk. Być może dlatego po przeczytaniu całości można odnieść wrażenie pewnego braku czy też niedosytu, zupełnie tak, jakby Oldi zaplanował epickie, pełne rozmachu dzieło, ale gdzieś po drodze tekst okazał się nie dość pojemny… Uczucie to można porównać do tego, gdy ktoś proponuje nam ogromną górę łakoci, których z każdą chwilą ubywa i w efekcie zostaje nam jeden – co prawda przepyszny, ale tylko jeden – cukierek.